poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Zapowiedzi wydawnicze na wrzesień 2015

Witajcie kochani!

Dzisiaj przychodzę do Was z kolejną odsłoną zapowiedzi książkowych, tym razem perełek na wrzesień. W tym miesiącu zapowiada się nawrót dystopii, których w sumie jest chyba najwięcej w zapowiedziach. Trafiło się i parę typowych młodzieżówek, po które z równie wielką chęcią pragnę sięgnąć. To co? Kto gotowy na porcję cudownych perełek, które ukażą się we wrześniu? 


Tytuł: Wstyd
Autor: Rachel van Dyken
Wydawnictwo: Feeria Young
Data wydania: 10 września 2015

Ta część serii Zatraceni zapowiada się chyba najciekawiej, aczkolwiek po fenomenalnym Toxic będę miała wobec niej ogromne wymagania. Z ogromną niecierpliwością czekam na tę pozycję i już się nie mogę doczekać, kiedy trafi w me łapki! :3



Tytuł: Plaga samobójców. Program, część 1
Autor: Suzanne Young
Wydawnictwo: Feeria Young
Data wydania: 23 września 2015

Dystopijna powieść z nastolatkami, popełniającymi masowe samobójstwa i programem, który ma temu zapobiegać? Biorę w ciemno! Zwłaszcza, że miałam już okazję zapoznać się z fragmentem powieści i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wydawnictwo Feeria Young szykuje nam w przyszłym miesiącu prawdziwą perełkę.

Tytuł: Ostatnie dni Królika
Autor: Anna McPartlin
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Data wydania: 9 września 2015

Patrząc po opisie, to będzie prawdziwa emocjonalna bomba, lub też rollercoster, jak głosi informacja na okładce :) I coś czuję, że po przeczytaniu tej powieści, będę sobie pluła w brodę za własną głupotę, ale mam wrażenie, że biorąc pod uwagę całość, ta książka będzie tego warta.



Tytuł: Gregor i Przepowiednia Zagłady
Autor: Suzanne Collins
Wydawnictwo: IUVI
Data wydania: 23 września 2015

Szczerze przyznam, że do tej pory nie miałam styczności z książkami tego wydawnictwa, ale biorąc pod uwagę masę pozytywnych opinii, chociażby względem Ognia i wody czy Gregora i Niedokończonej przepowiedni czuję, że czas to zmienić. Dlatego najnowszą serię pani Collins mam już w planach, tym bardziej, że fantastyka to jak najbardziej mój konik, a ta historia zapowiada się naprawdę intrygująco...

Tytuł: Angelfall. Tom 3. Penryn i kres dni
Autor: Susan Ee
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2 września 2015

Seria pani Ee zyskuje coraz większą popularność i mam wrażenie, że gdzie się nie obejrzę, słyszę dużo na jej temat. Nie powiem - i złego, i dobrego, ale jednak, kiedy znajdę chwilkę czasu, mam ochotę sprawdzić, o co tak naprawdę z tą historią chodzi. Nie jest to może moje jesienne must have, ale w perspektywie czasu, może wybiorę się na wyprawę do biblioteki i skuszę na tę książkę :)

Tytuł: Próby ognia
Autor: James Dashner
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Data wydania: 2 września 2015

Trylogia pana Dashnera zyskała tak wielki rozgłos, że ze wstydem przyznaję - nie czytałam, co więcej, przez jakiś czas w ogóle mnie do niej nie ciągnęło. Miałam wrażenie, że to nieudolna powtórka z rozrywki, coś w stylu Igrzysk śmierci czy Niezgodnej. Mimo że ekranizacje staram się oglądać zawsze po lekturze danej pozycji, to w tym wypadku, oglądnięcie filmu podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody i zdecydowanie zachęciło do sięgnięcia po powieść. W tej chwili jestem bardzo ciekawa pierwowzoru i jego kontynuacji.
Tytuł: Ten jeden rok
Autor: Gayle Forman
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 9 września 2015

Z tą autorką miałam już styczność przy okazji lektury osławionego Zostań, jeśli kochasz, i, chociaż książka całkiem mi się spodobała, to jednak nie była powieścią zbyt wysokich lotów. Za to niedawno, we wrześniowym stosiku prezentowałam Wam mój nabytek z Literackiego Sopotu, czyli Ten jeden dzień, który udało mi się kupić po promocyjnej cenie. Zobaczymy, jak spodoba mi się część pierwsza, aczkolwiek, patrząc po tematyce, zapowiada się ciekawa opowieść, mam nadzieję, że nieco lepsza od Zostań, jeśli kochasz.

Tytuł: Królowie przeklęci. Tom 2
Autor: Maurice Druon
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 9 września 2015

Tę powieść reklamuje sam George R.R. Martin co zdecydowanie oznacza, że trzeba się zastanowić, nad jej lekturą. Mimo że Gry o tron nie czytałam (jeszcze!), to klimat średniowiecznych pojedynków, intryg, zdrad i fantastycznych wydarzeń nie jest mi obcy, a, co więcej, bardzo chętnie sięgam po lektury, które mają w sobie coś z tego typu klimatu. Dlatego zarówno po powieści pana Martina, jak i Maurice Druon muszę sięgnąć, chociażby, żeby się przekonać, czy te wszystkie rekomendacje są prawdziwe :)

Tytuł: Ender
Autor: Lissa Price
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 9 września 2015

Za Starter Lissy Price właśnie zdążyłam się zabrać i mam wrażenie, że lektura jest naprawdę godna polecenia. Cóż, w końcu wojna bakteriologiczna jest bardzo intrygującym pomysłem na książkę, a cała otoczka z tym związana tylko zaostrza apetyt na tę pozycję. Mam szczerą nadzieję, że będzie dane mi zapoznać się z kontynuacją, bo póki co Starter prezentuje się naprawdę ciekawie.

Tytuł: House of Cards. Ograć króla
Autor: Michael Dobbs
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 9 września 2015

Na tym polu również mam braki do nadrobienia - House of Cards nie czytałam, ale z licznych pozytywnych opinii zdążyłam się przekonać, że zarówno książka jak i serial są naprawdę godne uwagi, biorąc pod uwagę współczesność tematu i sposób jego przedstawienia. Teraz pozostaje tylko sięgnąć po powieść i sprawdzić na własnej skórze.



Tytuł: Dziedzictwo ognia
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Data premiery: 23 września 2015

Taaaaaak! Mój must have! Celaena powraca! Co to będzie za książka! Już to czuję, po prostu wiem, że to będzie coś genialnego, cudownego, wspaniałego i jedynego w swoim rodzaju <3 Maas rządzi :3




Piszcie w komentarzach, na co Wy czekacie w tym miesiącu i co Was zainteresowało najbardziej z powyższych perełek!

niedziela, 30 sierpnia 2015

Stosik na wrzesień 2015

Cześć wszystkim!

Witam Was serdecznie w to piękne, niedzielne popołudnie, który byłoby z pewnością jeszcze piękniejsze, gdyby nie fakt, że jest to ostatnie niedzielne popołudnie przed powrotem do szkoły :( Dwa miesiące wakacji minęły bezpowrotnie i pozostaje tylko pocieszać się myślą, że za dziesięć miesięcy znowu będziemy leniuchować i zaczynać słodkie nicnierobienie :D Jednak początek jesieni niesie też za sobą te dobre rzeczy - chociażby październikowe Targi Książki w Krakowie! Jest duże prawdopodobieństwo, że się na nich pojawię i mam nadzieję, że Wy również ;) Dajcie znać w komentarzu, kogo będzie można wypatrzyć 23 i 24 października w krakowskim EXPO! A do tego czasu zostaje nam cieszyć się... książkami oczywiście. Spójrzcie, jak ja będę osładzać sobie ten gorzki czas szkolny :)


1. Straż! Straż! Terry Pratchett - kupione w promocji, za 9 złotych; mam ambitne plany uzbierania całej kolekcji, chociaż cały czas zastanawiam się, czy jest sens zamawiać prenumeratę...

2. Źródło. Wiedźmy z Savannah 2 J.D. Horn - od Wydawnictwa Feeria; przeczytana i zrecenzowana; dużo lepsza niż poprzedniczka

3. Zimowa opowieść Mark Helprin - kupione w promocji, za 13 zł na znak.com.pl; jednak znakowe promocje to najlepsze, co się może zdarzyć :) Taka przecena, że aż grzech było nie skorzystać...

4. Lekko Stronniczy - jeszcze więcej Karol Paciorek i Włodek Markowicz - jw.; LS nie oglądałam regularnie, ale całkiem polubiłam, a kiedy okazało się, że na książkę jest równie spora przecena jak na Zimową opowieść to po prostu musiałam ją mieć!

5. Ten jeden dzień Gayle Forman - z Literackiego Sopotu, cudowna niespodzianka od rodziców <3

6. Wybrana o zmroku C.C.Hunter - od Wydawnictwa Feeria; kolejna i zarazem ostatnia część przygód Kylie... cóż, 200 stron już za mną i jak zwykle jest mega wciągająco i ciekawie!

7. Mara Dyer. Zemsta Michelle Hodkin - od GW Foksal; ostatnia część trylogii o Marze Dyer - nie mogę się doczekać lektury :)

8. Wypowiedz jej imię James Dawson - od GW Foksal; historii o Krwawej Mary nasłuchałam się wiele, ale książka o niej? Brzmi intrygująco.

9. Tajemny ogród. Rysuj, koloruj, przeżywaj przygody Joanna Basford - kolejny prezent z Literackiego Sopotu <3


Kolejne cudo, czyli kolorowanki antystresowe Crazy Drawings, również otrzymane do recenzji ;) Już trochę zdążyłam się z nimi namęczyć i muszę przyznać, że efekt końcowy jest tego wart! <3


I najnowszy English Matters, otrzymany od Wydawnictwa Colorful Media ;) Niektóre tematy ciekawsze, inne trochę mniej, ale na ogół coś czuję, że magazyn przypadnie mi do gustu. Recenzja wkrótce!

Z moich sierpniowych zdobyczy, to by było na tyle. A teraz czas na Was - pochwalcie się, z jakimi perełkami spędzicie wrzesień? Które z wymienionych wyżej książek macie już za sobą/chcecie przeczytać? Czekam na Wasze komentarze :)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Smerfowy Tag Książkowy

Kto oglądał bajkę o małych, niebieskich stworkach, żyjących w Wiosce, w której największym postrachem był zły Gargamel i jego kot Klakier? Może większości z Was Smerfy kojarzą się z latami wczesnego dzieciństwa, ja natomiast tę bajkę poznałam nieco później, co jednak nie zmienia faktu, że z chęcią poznawałam historie z Wioski Smerfów. Dzisiaj za to chciałabym Was zaprosić na krótki tag, w którym będzie trochę i o słynnych, niebieskich stworkach oraz o... książkach!



źródło
Smerf śpioch - Wybierz książkę, podczas której czytania prawie zasnęłaś

Jeśli mam być szczera, takich książek było sporo. Głównie dlatego, że kiedy czytam wieczorem, zwykle oczy same mi się zamykają, więc o zaśnięcie nad jakąś powieścią nie jest trudno ;) Ale, żeby nie było, że tyle książek jest dla mnie nużących, to stawiam na Krzyżaków, nad którymi autentycznie byłam bardzo bliska zaśnięcia. Smutno, że czas przeznaczony na czytanie tej jakże grubej powieści uważam za zmarnowany, ale, niestety tak jest - kiedy tylko przeczytałam ostatnie zdanie, jedynie się wzdrygnęłam i odłożyłam powieść na półkę z myślą "Nigdy więcej"...

źródło

Smerf Laluś - Wybierz postać, która dba o swój wygląd

Dla niektórych może się to wydawać nieco naciągana, ale, jeśli mam być szczera, to jako wieczną "paniusię" zapamiętam Ridley Duchannes - sukienki, botki na wysokim obcasie, urocze bluzeczki, a ten iście cukierkowy wygląd podkreślały dodatkowo lizaki wiśniowe, które były swojego rodzaju atrybutem Rid. A mimo tej całej otoczki, dziewczyna okazała się dużo mroczniejsza i niebezpieczna, niż by to można było stwierdzić na pierwszy rzut oka. I dobrze, oczywiście, bo kto lubi takie mdłe bohaterki, które dbają jedynie o odpowiednią ilość pudru na twarzy?


źródło
Smerf Zgrywus - wybierz postać, która robi kawały i ciągle się wygłupia

Niestety, ale będę mało oryginalna - Fred i George Wesley'owie byli najlepszym książkowym duetem, który można podać jako przykład w tym wypadku. Ich sklep ze śmiesznymi, magicznymi rzeczami jest najlepszym potwierdzeniem moich słów, a ilość kawałów, które robili wszystkim, który tylko im się napatoczył mówi sama za siebie... Po prostu mistrzowie!
źródło


Smerf Ważniak - Wybierz postać, która kocha książki

Mimo że zarówno film jak i książkowy pierwowzór przede mną, to wybieram Liesel ze Złodziejki książek. Dziewczyna, która kochała literaturę ponad wszystko i nawet w tych trudnych czasach, w których przyszło jej żyć, chciała zdobywać je w jak największej ilości. Mam nadzieję, że wkrótce będę w końcu miała możliwość zapoznać się z historią napisaną przez Marcusa Zusaka, bo z licznych opinii wynika jasno, że warto!


źródło

Smerf Harmoniusz - Wybierz postać, która lubi śpiewać lub robi to dobrze

Ze zwrotem "lubi śpiewać" może i ta postać specjalnie się nie kojarzy, ale jej śpiew, chociaż nie powalający na kolana, zmotywował tylu ludzi do walczenia o swoją wolność i przyszłość... Mowa oczywiście o Katniss i jej piosence "Drzewo Wisielców", które z czasem stało się w trylogii Igrzysk Śmierci symbolem, nadzieją na lepsze jutro. W wersji Figueroi uwielbiam je najbardziej, ale oryginał śpiewany przez Jennifer też jest świetny!






źródło

Smerfetka - wybierz ulubioną postać żeńską

W tym miejscu włącza się mój tryb Kocham "Szklany Tron" nad życie i wybieram rzecz jasna Celaenę Sardothien, czyli najlepszą książkową bohaterkę, jaką sobie tylko można wymarzyć. Odważną, złośliwą, wytrwałą, silną i zdeterminowaną! Tak, zdecydowanie Lea wygrywa każdy tego typu plebiscyt, a jeśli wciąż Wam za mało przymiotników, czemu tak bardzo uwielbiam powieści Sarah J. Maas, to odsyłam do recenzji Szklanego Tronu i Korony w mroku :)


Jakim byłabyś Smerfem, jakie byłoby Twoje imię i osobowość?

W związku z tym, że Ciamajda już istnieje, to chyba Smerfem Kolekcjonerem - mam w domu niezliczone kolekcje, nie tylko książek, ale i kolorowych magazynów, figurek, czy różnego rodzaju biżuterii. Jakoś tak wychodzi, że ze wszystkim trudno mi się rozstać i później te "zbiory" walają się po różnego rodzaju kartonach, szufladach i szafkach... Ehh, ciężkie życie człowieka sentymentalnego... 

Ja świetnie się bawiłam podczas tworzenia tego posta, ale teraz czas na Was - jeśli Wy też czujecie, że fajnie będzie powrócić, chociaż na chwilę, do czasów dzieciństwa, to zapraszam do wzięcia udziału w zabawie :) Ja za nominację i poinformowanie o tagu dziękuję Marcie z Shelf of Books <3

sobota, 22 sierpnia 2015

Jak niebezpieczna może być walka między Gwardią a Zakonem?

Tytuł: Klejnoty elfów
Autor: Clarissa Black
Wydawnictwo: Novae Res

Catherine nigdy nie sądziła, że jej życiu może zagrażać tak wielkie niebezpieczeństwo...
Dziewczyna należy do dwóch światów - jednego, w którym wiedzie normalne życie i drugiego, w którym jest częścią Gwardii - stowarzyszenia od lat walczącego ze złym Zakonem.Walka ta trwa od stuleci, jednak od kiedy jeden z drogocennych kamieni, dających wielką moc dostał się w ręce Zakonu, Gwardia zmuszona jest jak najszybciej znaleźć drugi z nich. Cath, niespodziewania uwikłana w te poszukiwania, przypadkowo spotyka na swojej drodze Angelo - przystojnego nieznajomego, który, mimo swojej początkowej niechęci do dziewczyny, z czasem zmienia swoje uczucia względem niej. Jednak Cath wie, że nie dane jest im być razem. Angelo pochodzi z rasy Cieni, a ta nie posiada żadnych uczuć. Jednak jakim cudem chłopak nie jest w stanie zapomnieć o Cath? Czy we dwójkę uda im się stanąć razem do walki przeciwko Zakonowi?

Clarissa Black to młoda, polska pisarka, która debiutowała w ubiegłym roku powieścią Klejnoty elfów. Książka opowiada losy Catherine, dziewczyny, od urodzenia będącej jedną z magicznych istot, walczących u boku dobrej Gwardii przeciwko rządnemu władzy Zakonowi.

Jak zapewne wiecie, fantastykę uwielbiam absolutnie w każdej postaci i kiedy tylko mam taką możliwość, sięgam w pierwszej kolejności właśnie po pozycje rozgrywające się w fikcyjnych światach. Mimo że obecnie mój gust czytelniczy uległ dość znaczącej zmianie i z chęcią czytam pozycje różne gatunkowo, to jednak wciąż z największą przyjemnością sięgam po fantastykę. Na Klejnoty elfów natknęłam się po raz pierwszy na jednym z blogów i widząc zaskakująco pozytywną opinię, postanowiłam dać pozycji szansę. Kiedy więc tylko nadarzyła się okazja, zabrałam się do lektury.

Clarissa Black jest młodą, debiutującą autorką, co wyraźnie widać w sposobie pisania. Mimo że narracja książki była poprowadzona niezwykle dynamicznie, pojawiało się wiele opisów i zaskakujących wydarzeń, to wciąż widać było, że pisarka nie ma jeszcze zbyt dużego doświadczenia w tworzeniu powieści. Podobało mi się jednak to, że pani Black miała na książkę konkretny pomysł, który konsekwentnie realizowała i który, co przyznaję po czytaniu różnych opinii na temat tej powieści, jednym podobał się bardziej, innym mniej.

Akcja książki rozgrywa się w realnym świecie, który jednak zamieszkują istoty zupełnie odmienne od rasy ludzkiej. Są wśród nich m.in. centuri, sidhe, elfy, czy cienie, każda z nich charakteryzująca się innymi zdolnościami. Część z nich należy do dobrej Gwardii, która zajmuje się pilnowaniem Kodeksu - zbioru praw, jakie każda z ras ma przestrzegać. Jest jednak i druga grupa, czyli ci, którzy zdecydowali się przyłączyć do złego Zakonu, którego jedynym celem jest przejęcie władzy nad światem. Myślę, że większość z Was czytała już parokrotnie książki, w których świat fantastyczny wpleciony jest w rzeczywistość, a przy tym rozwinięty tak świetnie, że zdaje się, iż stanowi zupełnie inny, oddzielny element. Byłam więc pod wielkim wrażeniem, kiedy okazało się, że i u pani Black jest podobnie. Świat fantasy, umieszczony w świecie realnym został wykreowany bardzo dokładnie, z wieloma szczegółami, a także tajemnicami, które tylko zaostrzały apetyt na dalszą lekturę. Stąd też mimo paru słabszych punktów, mam szczerą nadzieję na kontynuację powieści, bo z chęcią ponownie zagłębiłabym się w świecie Gwardii i Zakonu, a może i odkryła parę sekretów tamtego świata.

Jak już wspominałam, miałam jednak parę zastrzeżeń, które także wpłynęły na mój odbiór powieści. Przede wszystkim, nie podobał mi się sposób, w jaki autorka stworzyła relację między Angelo i Cath. Jednego dnia, Cień jest największym wrogiem dziewczyny i pragnie jedynie ją zabić, natomiast drugiego stają się sprzymierzeńcami, gotowymi razem zawalczyć o dobro na świecie. Rozumiem, że ludzie się zmieniają, postaci decydują o swoim przyszłym losie, ale jednak taka odmiana bohatera o 180 stopni w 24 godziny wydaje się być mocno przerysowana. Z chęcią poczytałabym trochę więcej o mrocznej stronie Angelo, zanim ten w końcu zmienił się w "tego dobrego". Mam jednak nadzieję, że autorka trochę popracuje nad tym elementem i stworzy nieco bardziej rozbudowaną relację między tą dwójką w kontynuacji.

Wiem, kim jestem i co to oznacza. (...) Nie potrafię odczuwać ludzkich emocji, nie potrafię ich nawet zrozumieć. - westchnął. – Tak przynajmniej mi się wydaje. Tak myślę, kiedy jestem sam. Ale kiedy ty jesteś w pobliżu, zapominam. Zapominam o tym, kim jestem i czuję się jak ktoś, kim nigdy nie będę.

Podobał mi się za to motyw walki między Gwardią a Zakonem, który dopracowany i niezwykle intrygujący, stanowił świetną podstawę powieści. Cieszę się, że autorka nie poszła na łatwiznę i tak łatwo nie zaszufladkowała tych dwóch organizacji, jako tą "dobrą" i tą "złą", ale stworzyła trochę bardziej rozbudowaną historię, w której pełno jest tajemnic i intryg, knutych przeciwko sobie między jednymi i drugimi. Zwłaszcza końcówka książki zapowiada mroczny, niepokojący finał, który w efekcie taki właśnie się okazuje.

Klejnoty elfów to powieść przyjemna i lekka, idealna na leniwe popołudnie. Nie powinniśmy oczekiwać po niej zbyt wiele, jednak nie przeczę, że w świat Gwardii i Zakonu wciągnęłam się na tyle mocno, że książka jak najbardziej przypadła mi do gustu. Nie obyło się oczywiście bez paru minusów, jak to ma zwykle miejsce w przypadku początkujących autorów, ale jednocześnie Clarissa Black pozytywnie zaskakuje bardzo dokładnie wykreowanym światem fantasy i pełnym napięcia zakończeniem, które sprawia, że czytelnik do reszty zatraca się w lekturze. Polecam tym, którzy z młodzieżówkami i paranormal romance są za pan brat i którzy poszukują niewymagającej powieści na resztkę wakacji.

Za książkę serdecznie dziękuję akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

piątek, 21 sierpnia 2015

[BOOK TOUR] Rozdarci między "może kiedyś", a "właśnie teraz"...

Tytuł: Maybe Someday
Autor: Colleen Hoover
Wydawnictwo: Otwarte

Sydney i Ridge stanowią idealny przykład na to, że nie zawsze to, czego pragniemy, jest tym, czego chcemy pragnąć.

Ona - będąca w stałym związku, zadowolona z życia studentka. On - muzyk, uwielbiający ponad wszystko grę na gitarze. Poznają się, kiedy pewnego dnia Ridge, sfrustrowany brakiem weny, by pisać teksty do swoich piosenek zauważa ją, nieznajomą z balkonu z naprzeciwka, która śpiewa do jego melodii. Ich znajomość rozkwita, kiedy Sydney, dowiedziawszy się o zdradzie chłopaka z jej najlepszą przyjaciółką, ląduje z całym swoim dobytkiem na chodniku, a Ridge, pod wpływem chwili, oferuje jej schronienie. Tak zaczyna się coś, nad czym już wkrótce nie będą umieli panować - uczucie, które nigdy nie powinno się narodzić...


Martwię się, że nasze uczucia to jedyna rzecz w naszym życiu, nad którą nie mamy kontroli.

Myślę, że Colleen Hoover znamy wszyscy, a nawet jeśli nie, z pewnością słyszeliście o takich tytułach jak chociażby Hopeless czy Losing Hope. Osobiście, mam za sobą już lekturę tej pierwszej i przyznaję, że autorka przeszła sama siebie w tworzeniu tej powieści - emocje, które odczuwamy podczas lektury, zostają z nami bowiem jeszcze na długi czas po jej skończeniu. Byłam ciekawa, czy z Maybe Someday będzie podobnie, czy był to może jednorazowy "popis" autorki. Bez wahania przyznaję jednak, że po lekturze powieści składam pani Hoover głębokie pokłony za tę cudowną, wzruszającą i piękną historię, jaką dane mi było poznać.

Nie cierpię swoich uczuć. I nie cierpię swoich wyrzutów sumienia. Jedne i drugie prowadzą ze sobą ciągłą wojnę, a ja nie jestem pewna, ku czemu powinnam się skłaniać.


Nie wiem, czy wiecie, ale do Maybe Someday utworzona została specjalna playlista z utworami Griffina Petersona, której można sobie posłuchać, skanując kod z początku powieści. Normalnie jakoś soundtracki do książek średnio mi pasują, zwłaszcza, że zawsze sama wybieram, jaką muzykę/piosenkę słucham do danej pozycji. Jednak w przypadku powieści Colleen Hoover wystarczył pierwszy utwór, bym przepadła na długie godziny - słuchając i czytając. Największe wrażenie wywarła na mnie chyba piosenka Maybe Someday - moim zdaniem najpiękniejsza i najlepiej oddająca treść powieści. Dalej z resztą męczę wszystkie piosenki pana Petersona, które już trafiły na moją playlistę z ukochanymi utworami <3

Wracając do treści książki, zakochałam się w niej z równie wielką łatwością, co w soundtracku do niej, co jest jednocześnie cudowne i nieco niepokojące. Kto by pomyślał, że historię Ridge'a i Sydney pochłonę w jeden dzień, zatracając się w świecie wykreowanym przez Colleen Hoover z każdą stroną coraz bardziej i bardziej? Jednak muszę Wam przyznać, że podobnie jak Sydney i Ridge nie potrafili kontrolować swojego rodzącego się uczucia, tak i ja nie potrafiłam nie zatracać się w tej książce coraz mocniej i mocniej.

Nauczyłem się jednak, że sercu nie można nakazać, kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce.

To, co najbardziej zachwyca w tej książce, to szczerość, z jaką Hoover obrazuje rodzące się uczucie, pomiędzy dwójką ludzi, którzy pragną jedynie być ze sobą, jednocześnie zdając sobie sprawę z brutalnej rzeczywistości, która na to nie pozwala. Sposób, w jaki pisarka ukazuje nam ich relację, dodatkowo rani także czytelnika, bo po pewnym czasie i on zdaje sobie sprawę z tego, jak trudne i skomplikowane jest uczucie pomiędzy tą dwójką. Mimo wszystko jestem niezmiernie wdzięcznie Colleen Hoover za tę powieść - bo podjęła temat na pozór prosty, ale jednak trudny do zobrazowania. Chodzi mi oczywiście o zdradę drugiej osoby i o konsekwencje, jakie ta zdrada za sobą niesie. 

W Maybe Someday dużo jest opisów bohaterów, ich uczuć, pragnień, wątpliwości i rozterek. Sydney poznajemy jako poukładaną dziewczynę, która za cel postawiła sobie skończyć studia. Ma przystojnego chłopaka, z którym wie, że ma szansę na dobrą przyszłość. Mieszka z najlepszą przyjaciółką, która wspiera ją w każdej sytuacji. Jedynym urozmaiceniem w tym poukładanym życiu są dla niej gitarowe "koncerty" nieznajomego z balkonu naprzeciwko. Sydney uwielbia je na tyle, że sama wymyśla słowa do stworzonych przez niego melodii. Ridge z kolei jest muzykiem, artystyczną duszą, który uwielbia pisać piosenki. Od ostatniego czasu dostał, jak sam określa, "blokadę twórczą" i nie potrafi już wymyślić tekstów do granych przez siebie melodii. Tak zaczyna się znajomość dwójki osób, które, bardziej niż przypuszczają, potrzebują siebie nawzajem.

Chcemy być wolni, żeby móc się kochać, ale na przeszkodzie stoją nam nieodpowiedni czas i lojalność. Oboje wiemy, czego chcemy, ale nie wiemy, jak to osiągnąć. Czy raczej: kiedy to osiągnąć.

Mówiąc szczerze, nie czytałam jeszcze takiej powieści, która byłaby tak prawdziwa, życiowa, piękna, wzruszająca i szczera zarazem. Maybe Someday to książka, w której pełno jest sprzeczności, niesprawiedliwości, bólu i łez, ale pełno jest też wzruszeń, śmiechu, radości i nadziei, która, raz bardziej, raz mniej, ale wciąż tli się w bohaterach, nadając ich życiu zupełnie inny tor. To powieść, która trafia do samego serca, a może nawet i jeszcze głębiej. Dopiero po jej skończeniu można w pełni zrozumieć złożoność ludzkich emocji, naszych pragnień, różnicy między tym, czego chce serce, a tym, co podpowiada rozum.


Kiedy ostatniej nocy trzymałem ją za rękę, uświadomiłem sobie, że nic na tym świecie nie powstrzyma mojego serca od tego, by czuło to, co czuje.

Nigdy nie przypuszczałabym, że Maybe Someday będzie emocjonalną bombą, po której będę zbierać szczękę z podłogi. Opowieść, do bólu prawdziwa i szczera, pełna tego, czego w większości książek młodzieżowych brakuje - realizmu. Colleen Hoover ponownie udowodniła w tej powieści, że nie tylko potrafi pisać książki, ale że potrafi nimi także złamać serce na tysiące małych kawałków. Brak mi słów, by opisać, co czuję po lekturze tej pozycji, bo mam wrażenie, że w życiu nie czułam tylu emocji na raz, jak w tej chwili, po skończeniu Maybe Someday. Jeśli odkładacie lekturę tej cudownej książki,  nie macie czasu na wypad do księgarni, cały czas myśląc "może kiedyś", to zdecydowanie czas, żebyście w końcu przezwyciężyli wszelkie wątpliwości, przestali rozważać wszystkie "za" i "przeciw" i zamienili "może kiedyś" na "właśnie teraz".

Maybe Someday dostałam w ramach akcji BOOK TOUR, więc jeśli ktoś chciałby również zapoznać się z tą książką i wziąć udział w akcji, to zapraszam do posta TUTAJ, gdzie znajduje się regulamin i wszystkie szczegóły :)

wtorek, 18 sierpnia 2015

W poszukiwaniu źródła...

Tytuł: Źródło
Autor: J.D. Horn
Wydawnictwo: Feeria Young

Nie każdy wie, że w Savannah, miasteczku pozornie nie wyróżniającym się spośród innych, podobnych sobie, kryje się tyle niebezpiecznych sekretów, które nigdy nie powinny zostać ujawnione...
Od kiedy Mercy, młodsza z bliźniaczek, została kotwiczącą klanu Taylorów, rzeczy przybierają zdecydowanie poważniejszy obrót. Dziewczyna, która do tej pory nie miała zbyt dużej styczności z magią, musi jak najszybciej nauczyć się władać granicą, chroniącą ten świat przed niszczycielskimi demonami z innego wymiaru. Jak jednak poradzić sobie z tak poważnym zadaniem, kiedy wszystko wokół idzie nie po jej myśli? Najpierw zdrada siostry, która niemal doprowadziła do śmierci Mercy i jej nienarodzone dziecko. Później problemy sercowe, których dziewczyna w żaden sposób nie potrafi się pozbyć. Kiedy więc na dodatek, do Savannah wraca jej matka, uważana przez wszystkich, włącznie z Mercy, za zmarłą, dziewczyna doznaje szoku. Jak wiele będzie musiała jeszcze przejść, by w końcu nauczyć się władać swoimi zdolnościami? Czy uda jej się uratować Maisie? Ile sekretów tak naprawdę skrywa ród Taylorów?

Na kontynuację powieści J.D. Horna nie czekałam z większym zniecierpliwieniem, biorąc pod uwagę moją opinię o poprzedniej pozycji z cyklu Wiedźmy z Savannah. Ród od samego początku zawiódł moje oczekiwania i mimo tego, że książka miała ogromny potencjał, to miałam nieodparte wrażenie, że autor nie potrafił go w pełni wykorzystać. Nie przeczę jednak, że sama końcówka powieści zaintrygowała mnie na tyle, że mimo wszystko chciałam poznać dalsze losy Mercy. Dlatego właśnie, targana różnymi odczuciami, sięgnęłam po Źródło w duchu mając nadzieję na ciekawą, wciągającą i nieco mroczniejszą pozycję, niż to miało miejsce w przypadku Rodu. I tym razem, szczęśliwie, nie zawiodłam się.

Warsztat pisarski autora znacznie się poprawił i myślę, że wielu to zauważy, patrząc na jego styl pisania w tej powieści i w poprzedniczce. Pan Horn postawił w tej części w dużej mierze na fabułę i potencjalny czytelnik łatwo to odczuje, biorąc pod uwagę ilość wydarzeń, które mają miejsce w tej części. Przede wszystkim, podobał mi się sposób, w jaki autor postanowił rozwiązać kwestię wątków z poprzedniej powieści i przeplatając je z nowymi wydarzeniami, stworzył dzieło dynamiczne, pełne najróżniejszych zagadek, tajemnic i intryg, których czytelnik nie ma szansy się domyślić, do momentu ich wyjścia na jaw. Przede wszystkim jednak, w końcu udało mi się poczuć zapowiadany już wcześniej klimat southern gothic - dużo było nawiązań do tajnej mocy, pochodzącej z granicy, do zagadek, które trudno było wyjaśnić, a wszystko to w połączeniu z niemal odczuwalnym podczas lektury, gorącym, południowym powietrzem tworzyło naprawdę ciekawy element powieści.

Mimo nieco grubszej objętości książki, w stosunku do jej poprzedniczki, Źródło czyta się o wiele szybciej, a wszystko dlatego, że zamiast długiego wprowadzenia do historii, w tej części mamy już niemal samą akcję. Wszystko rozpoczyna się niemal dokładnie w momencie zakończenia poprzedniej powieści, a jednak już od pierwszych stron da się zauważyć różnicę nie tylko w stylu pisania, ale w samym sposobie prowadzenia akcji przez autora. Same opisy, mimo że podobne długością, w Źródle są zdecydowanie bardziej intrygujące i stanowią jedynie dodatek do akcji - czyli zdecydowanie na odwrót, niż to miało miejsce w Rodzie.

Bohaterowie powieści po raz kolejny będą musieli zmierzyć się ze złem, zagrażającym nie tylko już rodowi Taylorów, ale całemu miasteczku Savannah. Przede wszystkim jednak, z tą niebezpieczną misją, będzie musiała zmierzyć się Mercy - najmłodsza z całego rodu, a jednocześnie najbardziej potężna. Po trudnych przeżyciach, zdradzie ukochanej dotąd siostry bliźniaczki i odkryciu własnych magicznych zdolności, dziewczyna musi dodatkowo poradzić sobie z faktem, że już wkrótce zostanie matką. Chęć obrony własnego dziecka jest tak wielka, że Mercy jest w stanie zrobić wszystko, byle je ocalić. To zadanie utrudnia jednak znacznie niespodziewane pojawienie się jej matki, która po tylu latach nieobecności na nowo stara się nawiązać znajomość z córką. Jakby tego było mało, dawne, rodzinne sekrety, dotąd skrywane tak skrzętnie, zaczynają jeden po drugim wychodzić na wierzch, a Mercy nie wie już, komu może ufać...

W Źródle intrygują nie tylko poczynania Mercy, ale także wątek romantyczny, rozgrywający się pomiędzy młodą wiedźmą a Peterem, który dotąd stanowił dla niej najbliższą osobę. Jego nieoczekiwana zdrada sprawiła, że dziewczyna z trudem próbuje odzyskać zaufanie do chłopaka. Ich wątek, od początku poprowadzony niezwykle interesująco i tajemniczo, ciekawi niemal równie mocno co główny temat fabuły. Przede wszystkim dlatego, że sam Peter zostaje nieoczekiwanie wplątany w wir wydarzeń, a Mercy musi poradzić sobie, z jeszcze większą ilością kłamstw i tajemnic - nie tylko ze strony innych, ale także z tymi, które narastają od niej samej.

Źródło, w odróżnieniu od Rodu, jest powieścią ze świetnym pomysłem i jeszcze lepszym wykonaniem. Kunszt pisarski autora z każdą stroną jest coraz lepszy, pod koniec powieści osiągając najwyższe loty, a w połączeniu ze świetnie skonstruowanym rozwiązaniem akcji, zdecydowanie zasługuje na pochwałę. J.D. Horn postanowił także zostawić sobie otwarte drzwi do kontynuacji, na ostatnich stronach zawierając naprawdę ciekawy motyw, który (mam nadzieję) zostanie rozwinięty w kolejnej części cyklu. Tak jak Ród był powieścią z genialnym pomysłem, ale zdecydowanie słabszym wykonaniem, tak Źródło to pomieszanie wartkiej, dynamicznej akcji, wielu wątków, osadzonych także i w realiach poprzedniego tomu, a rozwiązanych w kontynuacji, oraz wszystkiego tego, czego poprzedniczce brakowało.

Gdy kłamiesz, by kogoś chronić, możesz próbować się usprawiedliwiać, bo jesteś pewien – albo tak ci się wydaje – że jesteś w stanie uwolnić kochaną osobę od ciężaru wiedzy.

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria


czwartek, 13 sierpnia 2015

Jak to jest być fangirl?

Tytuł: Fangirl
Autor: Rainbow Rowell
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive

Carther mogłaby spokojnie uchodzić za typową fangirl - taką jak ja czy ty. Jest zakochana w nastoletnim czarodzieju Simonie Snowie i obsesyjnie zbiera każdy możliwy gadżet związany z twórczością Gemmy T. Leslie. Jest tylko jedno ale. Cath jest kimś więcej niż tylko fanką - dziewczyna tworzy również fanfiki na podstawie serii o Simonie Snowie, które cieszą się ogromną popularnością w internecie. Na co dzień, Cath jest jednak spokojną i nieśmiałą osobą. Czyli zupełnie inną, niż jej siostra bliźniaczka Wren, która z radością spędzałaby całe dnie razem z licznym gronem znajomych. Wyjazd na studia jest więc większym szokiem dla (jak dotąd) zamkniętej w sobie i cichej bliźniaczki. Od teraz Cath będzie musiała poradzić sobie z nowym otoczeniem. Jak da sobie radę w świecie, którego nie zna?

Raibow Rowell to autorka znana przede wszystkim z bestsellerowej powieści "Eleonora&Park", która zyskała rzesze fanów także i w Polsce. Mieszka w Nebrasce, razem z mężem i dwójką synów, a jej wielkim hobby jest czytanie komiksów oraz planowanie wycieczek do Disney World.

Fangirl jest pozycją, którą trudno mi było przeoczyć. No bo jak tu nie sięgnąć po powieść, która de facto opowiada o książkoholiczce, takiej samej jak my, zakochanej w świecie liter tak mocno, że nie widzi poza nim innej rzeczywistości? Kiedy więc tylko trafiła się możliwość, za książkę zabrałam się natychmiast i powiem Wam, że wszystkie fangirl i fanboy (mam nadzieję, że tacy też się trafią!) powinni sięgnąć po tę pozycję.

"- Po co piszemy? – powtórzyła profesor Piper.
Cath spojrzała na swój notatnik.
„Żeby zniknąć”."

Jestem niezmiernie uszczęśliwiona, że autorka poeksperymentowała nieco z tematyką i nie stworzyła typowej młodzieżówki, jakich pełno na rynku, ale dodała też coś oryginalnego, a tym czymś była oczywiście fangirlowska część natury głównej bohaterki. Cath jest odzwierciedleniem wszystkich czytelników zakochanych do przesady w swoich ulubionych seriach/książkach - cicha, nieśmiała, wycofana, żyjąca w swoim świecie, z podkrążonymi od nieprzespanej nocy oczami. Dlatego tę bohaterkę czytelnik lubi już od pierwszej strony - te rzucające się w oczy podobieństwo mówi w końcu samo za siebie. Ze mną nie było inaczej i od początku czułam, że Carther nie tyle polubię, co z radością będę kibicować w odnalezieniu się w nowym środowisku.

Rainbow Rowell w swojej powieści przeplatała narrację Cath wraz z fragmentami jej fanfików, które w pewien sposób dostosowywała do aktualnej sytuacji dziewczyny. Był to zabieg o tyle ciekawy, że czytelnik mógł zapoznać się ze światem naszej fangirl dużo bardziej, niż by to mógł jedynie poprzez zwykłą akcję książki. Do tego, była to miła odskocznia od codziennych problemów Carther. Sama akcja powieści nie była zbytnio rozbudowana, bo powieść pani Rowell bardziej skupiała się na bohaterach niż na fabule. Mam tutaj na myśli fakt, że autorka bardzo szczegółowo i dokładnie wykreowała każdą z postaci. Cichą i nieśmiałą Cath, przebojową Wren, sympatycznego Leviego... Można tak jeszcze długo wyliczać, bo każdego z bohaterów czytelnik ma okazję poznać tak, jakby poznawał nowego przyjaciela. Pod koniec powieści można wręcz powiedzieć, że znałam ich jak własną kieszeń, a, co za tym szło, ciężko było mi rozstać się z postaciami, które miałam okazję tak dobrze poznać podczas lektury.

"Żyli długo i szczęśliwie", a nawet samo "żyli długo" nigdy nie jest kiczowate. To najszlachetniejsza i wymagająca ogromnej odwagi rzecz, na jaką mogą się zdecydować dwie osoby."

Akcja powieści, jak już wcześniej pisałam, nie była zbytnio rozbudowana, jako że wszystko kręciło się raczej wokół problemów Cath w nowym środowisku. Mimo wszystko, w książce zdarzały się momenty, w których działo się coś więcej - sporadycznie, ale jednak czasami fabuła nabierała nieco rozpędu. To chyba wtedy właśnie książkę czytało się z jeszcze większym zaangażowaniem, dlatego trochę żałuję, że tych momentów, w których akcja nieco przyspieszała było tak mało. No ale - nie można mieć wszystkiego, prawda? :)

Fangirl to powieść dla wszystkich, którzy kochają książki i mają na ich punkcie obsesję (i mam nadzieję, że są to wszyscy, którzy aktualnie czytają ten post!), a jednocześnie także dla tych, którzy poszukują lekkiej, niezobowiązującej lektury na lato. Zagłębiając się w historię Cath, zagłębicie się także w historię życia Prawdziwej Fanki, a jednocześnie z pewnością spędzicie miłe chwile z tą powieścią. Osobiście, wciągnęłam się w Fangirl już od pierwszych stron i nie żałuję lektury tej powieści.
"Co to, kurde, jest fandom?
– Nie zrozumiesz tego. – westchnęła Cath, żałując, że użyła tego słowa, i mając świadomość, że jeśli zacznie się tłumaczyć, tylko pogorszy sprawę. Reagan nie uwierzy ani nie zrozumie, że Cath nie jest taką sobie zwykłą fanką Simona. Była jedną z tych prawdziwych. Była fanką, która ma własnych fanów."

Za możliwość lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte

niedziela, 9 sierpnia 2015

Jak to jest, gdy każdego dnia jesteś kimś innym?

Tytuł: Każdego dnia
Autor: David Levithan
Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Publicat/Wydawnictwo Dolnośląskie

A codziennie zmienia ciało. Dosłownie. Od kiedy tylko pamięta, żyje tysiącami żyć, a każdego dnia budzi się jako ktoś inny. I dobrze mu z tym. Pogodził się ze swoim losem, ustalił nawet zasady, których pragnie trzymać się kurczowo. Nie angażować się w czyjeś życie. Nie próbować zmieniać biegu rzeczy. Godzić się z tym, co przyniesie jutro.

Do czasu, kiedy budząc się w ciele Justina poznaje jego dziewczynę, Rihannon. A w końcu znajduje osobę, dla której chętnie zamieszkałby w jednym ciele, z którą chciałby spędzić przyszłość. Jednak, czy to możliwe? Czy dla chłopaka, takiego jak on, istnieje szansa na happy end?

David Levithan to znany autor (i współautor) powieści młodzieżowych, znany przede wszystkim z niedawno wydanej na polskim rynku powieści "Will Grayson, Will Grayson", którą napisał razem z Johnem Greenem. Współpracował także m.in. z Rachel Cohn ("Dash & Lily's Book of Dares", "Naomi and Ely's No Kiss List") czy z Holly Black ("My True Love Gave To Me", "21 Proms").

Każdego dnia zapowiadało się na naprawdę oryginalną i nietuzinkową młodzieżówkę. Przede wszystkim, do lektury zachęcał sam opis, w którym najbardziej zaintrygowało mnie zdanie: To historia A i Rihannon, którzy  próbują odkryć, czy można prawdziwie kochać kogoś, kto każdego dnia jest kimś innym..., które już samo w sobie obiecywało historię miłosną, jednak skupiającą się także na innych wartościach w życiu - na przyjaźni, tożsamości samego siebie i drugiego człowieka, i na jego uczuciach, a także wnętrzu. Czy wszystko wyszło tak, jak się tego spodziewałam?

Dużą część powieści zajmują przemyślenia A, dotyczące nie tylko jego samego, ale także osób, których ciała zamieszkuje. Już od początku można z łatwością stwierdzić, że to chłopak inny od tych, jakich widzimy na co dzień. Jest wrażliwy, ale i niezwykle rozsądny. Pogodził się ze swoją sytuacją i stara się ją zaakceptować, mimo tego, że nie wie, kogo zobaczy w lustrze po przebudzeniu. Sama wizja takiego życia wydaje mi się męczarnią, a co dopiero chociażby próba przeżycia tygodnia w taki sposób. Osobiście, nie potrafiłam sobie wyobrazić niepewności, jaką odczuwał za każdym razem, kiedy rano otwierał oczy i być może dlatego jego postać zapadła mi głęboko w pamięć.

Sama akcja powieści rozgrywa się w ciągu czterdziestu dni. Każdego dnia czytelnik otrzymuje dosyć szczegółowy opis postaci, której ciało A obecnie zamieszkuje, co było zabiegiem tyleż dobrym, że orientowaliśmy się, czego chłopak będzie doświadczał danego dnia. Z drugiej zaś strony, już po raz drugi było mi dane zaznać trochę zbyt rozwleczonego stylu pisania pana Levithana, co skutkowało liczną ilością opisów, które czytelnik dostawał niemal co stronę przez tę 255 stronicową książkę.

Lektury nie ułatwiała także pewna schematyczność, która cechowała tę pozycję. Chodzi mi o brak zwrotów akcji, które mogłyby dodać nieco dynamizmu, czegoś, co przełamałoby tę rutynę. Niestety, tego właśnie zabrakło mi w Każdego dnia. Nie twierdzę rzecz jasna, że nie dzieje się zupełnie nic, ale jak na powieść, w której pokładałam naprawdę ogromne nadzieje, liczyłam co najmniej na ciekawy rozwój fabuły. I trochę się zawiodłam.

Także Rhiannon, dziewczyna, w której zakochał się A nie wzbudzała sympatii. Niestety, ale zabrakło jej czegoś oryginalnego, czegoś, dzięki czemu dałoby się ją lubić i od pierwszych stron kibicowało ich wspólnej znajomości. Szkoda, bo, jak pisałam wcześniej, ten motyw miał szansę stać się czymś naprawdę ciekawym i godnym uwagi, tymczasem, niestety, ale został niedopracowany.

Każdego dnia to pozycja, która miała ogromny potencjał, biorąc pod uwagę niezwykle ciekawy opis. Zapowiadał się romans inny niż wszystkie, który, jak sądziłam, powali na kolana i sprawi, że z niecierpliwością będę czekać na kolejną część. Niestety, okazało się, że Levithan nie sprostał zadaniu jakie sam sobie postawił. Duża ilość (czasami zbędnych) refleksji, które więcej nudziły niż zachęcały do dalszej lektury. Ponad to brak jakichkolwiek zaskoczeń, czy niespodzianek przygotowanych dla czytelnika, włączając w to samo zakończenie. Szczerze mówiąc, dużo wcześniej zdążyłam się go domyślić, biorąc pod uwagę zachowanie i charakter, zarówno A jak i Rhiannon. Wszystkie wątki były jakby niedoprowadzone do końca, co, jak zrozumiałam, miało zachęcić czytelnika do sięgnięcia po kontynuację (Pewnego dnia), ale stało się raczej na odwrót, przynajmniej, jeśli o mnie chodzi. Cóż, po inne książki tego autora póki co nie sięgnę, jako że zraziłam się mocno tą powieścią. Zostaje tylko liczyć na to, że może jednak są one chociaż odrobinę lepsze.

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat

piątek, 7 sierpnia 2015

"Fragile. Pismo kulturalne" - numer 1/2015


Teksty kulturalne w naszym kraju, na dłuższą metę nie mają racji bytu, biorąc pod uwagę zainteresowanie statystycznego Polaka jakąkolwiek formą takowych. I nie mam tutaj na myśli wyłącznie literatury, bo przecież wszyscy wiemy o naszych statystycznych "rekordach" czytelniczych, z którymi możemy się zapoznać zarówno w internecie, jak i licznych gazetach, które nagłaśniają problem małej ilości (a u niektórych nawet braku) przeczytanych rocznie książek. Jednak, oprócz literatury, w naszym kraju mało słyszy się także o roli teatru, czy sztuki. Tematy te chętnie podejmowane są za to w najnowszym czasopiśmie "Fragile", które traktuje niemal o wszystkich możliwych tekstach kultury - od muzyki począwszy na teatrze skończywszy. 



Pierwsze spojrzenie na okładkę automatycznie intryguje czytelnika, bowiem nie jest to taki typ grafiki, który możemy spotkać w licznych czasopismach dostępnych na rynku. Od razu widać, że ktoś włożył sporo pracy w utworzenie koncepcji grafiki, przez co czytelnik ma ogromną ochotę sięgnąć do środka magazynu, by sprawdzić, czy tam także wszystko zostało przedstawione w ten sam intrygujący sposób.


"Fragile" podzielony jest na 5 kategorii, w każdej znajdziemy osobny artykuł (bądź artykuły) dotyczące danej dziedziny. Na pierwszy ogień poszła Muzyka, w której przeczytać możemy m.in. o  trudnym zagadnieniu, dotyczącym umiejętności muzyka i samej koncepcji, podczas tworzenia utworu. Trochę jest tutaj nawiązań do samej idei tworzenia muzyki, czy do problemu charakterystyki dobrego kompozytora. Artykuł jest dość ciekawy, z pewnością zasługuje na uwagę tych, którzy interesują się takimi zagadnieniami, jednak muszę przyznać, że trochę przeszkadzał mi język, używany z resztą nie tylko w tym, ale także pozostałych artykułach. Rozumiem, że pismo kulturalne musi być utrzymane na zdecydowanie wyższym poziomie, niż ma to miejsce w przypadku wszystkich tych kolorowych, świecących się na sklepowych półkach czasopism, ale jednak język i styl pisania powinien jednocześnie trafiać do każdego, interesować go i intrygować, zachęcając do sięgnięcia w głąb problemu.


Jeśli ktoś lubi muzykę i interesuje go ten rodzaj sztuki, znajdzie w tej kategorii jeszcze wiele wyczerpujących tematów, dotyczących m.in. krytyki muzycznej w internecie czy parę słów o studiach muzycznych, rozumianych jako warsztaty. Przejdźmy jednak dalej, do działu Film, gdzie znajdziemy jedynie dwa artykuły, które mnie osobiście średnio zainteresowały. Jeden z nich traktował w dużej mierze o historii kina, trochę także o samej jego istocie. Drugi z nich także nie przykuł mojej uwagi, jednak było w nim dużo o roli dźwięku w filmie, o jego wpływie na historię. Z pozoru temat ciekawy, jednak sposób, w jaki został wykorzystany w artykule, sprawił, że nie byłam do niego do końca przekonana. 

Idąc dalej, do działu Sztuki możemy m.in. poczytać o roli języka w sztuce w artykule zatytułowanym "Uczeń czarnoksiężnika". Przewracając dalej strony, możemy natknąć się m.in na tekst, będący raczej wywiadem z Moniką Niwelińską, której dzieła, indywidualne, były wystawiane do tej pory w Jan Fejkiel Gallery. Jest autorką nie tylko obrazów, ale także fotografii, licznych rysunków czy grafik.

Kartkując strony, w końcu natrafiłam na dział, który osobiście przypadł mi do gustu najbardziej, czyli na Literaturę. Zdecydowanie czekałam na te artykuły najmocniej, dlatego byłam nieco zawiedziona ich małą ilością. Najciekawszy okazał się ten, zatytułowany "Creative writing - wybawienie czy pułapka?". Autor traktował w nim o możliwości nauczenia się kunsztu pisania - czy jest to możliwe, czy to jedynie płonne nadzieje? Temat sam w sobie bardzo interesujący, czyta się go bardzo szybko, biorąc pod uwagę rozpatrywane w nim wszystkie "za" i "przeciw".

W dziale Teatru napotkamy jedynie na jeden artykuł, który mówi z kolei o metodzie verbatim play, czyli o spektaklu, opartym na autentycznych wydarzeniach, który to konstruowany jest poprzez nagrywanie rozmów z osobami należącymi do danej kategorii społeczeństwa, a następnie polega na montowaniu i redakcji tychże rozmów. Mnie osobiście artykuł zaintrygował, ale nie pozostawił po sobie głębszych odczuć. A szkoda, bo potencjał przebijał się przez niego od samego początku.



Magazyn "Fragile" to pismo dla cierpliwych i żądnych konkretnych informacji z dziedziny kultury. Dla tych, którzy są w stanie poświęcić popołudnie, by w ciszy i spokoju zanurzyć się w lekturę licznych, rozbudowanych pod względem treści artykułów, okraszonych małą ilością fotografii, które ograniczone zostały do absolutnego minimum. Z jednej strony, to dobrze, z drugiej, pismo wygląda przez to na jeszcze bardziej "fachowe" i może odstraszać potencjalnego, niezorientowanego w temacie czytelnika, który chce jedynie poczytać o newsach, m.in w literaturze, teatrze czy filmie. Magazyn ma duży potencjał, biorąc pod uwagę wysoką jakość artykułów i ich poziom zaprezentowany w tym numerze, brakuje mu jednak czegoś bardzo istotnego, czegoś co przyciągnęłoby uwagę potencjalnego czytelnika. Sama zastanawiam się, czy widząc to czasopismo w kiosku, sięgnęłabym po nie bez wahania - i muszę powiedzieć, że skłaniam się raczej ku stwierdzeniu "nie". Dlatego, jeśli macie ochotę na poważniejsze, może nawet nieco trudniejsze artykuły, które wprowadzą nas w świat kultury trochę bardziej niż jedynie powierzchownie, to zachęcam do sięgnięcia. Jeśli zaś szukacie jedynie czegoś lekkiego i przyjemnego, czegoś co zajmie Wam chwilę czasu w drodze autobusem/w kafejce, to skutecznie odradzam kupowanie "Fragile".

Zachęcam do odwiedzenia strony facebookowej magazynu FRAGILE :)

Egzemplarz magazynu otrzymałam od Portalu Literackiego Essentia

wtorek, 4 sierpnia 2015

Podsumowanie lipca 2015

Kochani,
Prawdopodobnie, kiedy Wy będziecie siedzieć sobie wygodnie przed komputerami i czytać tę notkę, ja będę w jakimś jeszcze niewiadomym sobie miejscu w lesie, na obozie survivalowym, starając się przeżyć wśród dzikiej, bo dzikiej, ale jednak pięknej przyrody :D Dlatego radzę Wam docenić ten miękki fotel, na którym teraz siedzicie, bo mnie będzie najprawdopodobniej ściga aktualnie cała masa krwiożerczych mrówek czy innych owadopodobnych stworów :P Ja więc lecę się z nimi uganiać, a Was zapraszam na podsumowanie minionego miesiąca... w trochę zmienionej formie!

Jak było książkowo?

Trudno mi narzekać na ilość przeczytanych pozycji, bo było ich aż (lub dla niektórych - tylko :)) 6. Nie będę mówić, że to jakiś wyśniony wynik, ale jak na dwa wyjazdy i sporą ilość innych rzeczy, jestem niezwykle zadowolona. Zaczęło się od Niebezpiecznego Złudzenia Kami Garci & Margharet Stohl, które zaskoczyło pozytywnie i było długo wyczekiwaną kontynuacją po Niebezpiecznych Istotach [całość recenzji]. Potem przyszła kolej na Lato koloru wiśni Cariny Bartsch, czyli świetny, genialny romans, na którego punkcie już oszalałam i teraz tylko zostaje mi czekać na Zimę koloru turkusu! [całość recenzji] Następnie był czas John'a Greena. Czyli Will Grayson, Will Grayson oraz Papierowe miasta. I w tej "walce" zdecydowanie wygrywają Papierowe miasta. Czemu? W skrócie - to niezwykle oryginalna, ciekawa i mądra pozycja, która zapada w pamięć na dłużej. Ale więcej będzie w recenzji (tak przy okazji - przewiduję łączoną razem z filmem!). Następnie pochłonęłam Klejnoty elfów Clarissy Black, które były lekką, przyjemną pozycją, która idealnie nadała się na podróż samolotem :) Moja opinia o niej także pojawi się na dniach. I ostatnią przeczytaną powieścią było Każdego dnia David'a Levithana, której to recenzja wisi już w zaplanowanych postach i (zgodnie z planem) ma się wkrótce ukazać! :)

Jak było filmowo i serialowo?

Ci, co śledzą uważnie fanpage i są na bieżąco wiedzą już, że poszukiwałam ciekawego, oryginalnego, zabawnego (w skrócie idealnego) serialu po tym, jak finał Reign złamał mi serce na wiele malutkich kawałków. I wiecie co? Znalazłam! iZombie to w większości serial kryminalny, który opowiada historię Olivii Moore - dziewczyny, której życie zmieniło się diametralnie po tym, jak została zombie. [całość recenzji] Ah, no i zakochałam się! :3 W bohaterach, we wszystkich wątkach, w Lowellu i w samej koncepcji tego jakże wspaniałego dzieła! Polecam, jeśli szukacie czegoś idealnego na wakacje :) Filmowo troszkę próżnowałam, bo spodziewałam się, że obejrzę większą ilość ciekawych produkcji. Ale mimo wszystko, urządziłam sobie filmowy wieczór z Love, Rosie, co w konsekwencji okazało się świetną decyzją i jestem jak najbardziej na tak dla tej ekranizacji. I teraz muszę przeczytać koniecznie książkę, co pewnie stanie się w (nie)dalekiej przyszłości... 

Ciekawe brzmienia w tym miesiącu?

Cały czas jestem na etapie zakochania w najnowszej płycie Muse Drones, co zapewne będzie skutkować zgraniem wszystkich piosenek na moją listę ulubionych utworów <3 Po prostu Bellamy, Wolstenholme i Howard są najlepsi i nic, ani nikt tego nie zmieni. Mam plan napisać recenzję płyty wkrótce, ale przygotujcie się psychicznie na mega długi esej związany z tym, dlaczego ta płyta jest taka idealna i świetna i cudowna ;) Podobnie jest z The 2nd Floor, dzięki której poznałam świetnie skomponowaną piosenkę Explorers, w której zakochałam się na szczególny sposób, bo jest tak prawdziwa i tak autentyczna, a Matthew ma tam taki szczególnie genialny rodzaj głosu, że musicie tego posłuchać... Przyznaję też, że zakochałam się w soundtracku do iZombie, a konkretniej w piosence Stop, I'm Already Dead <3 Poniżej macie parę utworów - ulubieńców z tego miesiąca :) Miłego słuchania i do zobaczenia w kolejnym poście ;)




sobota, 1 sierpnia 2015

Stosik na sierpień 2015

Przyszedł czas pochwalić się Wam nowymi, lipcowymi nabytkami. Oto one:

Od góry:
1. "Klejnoty elfów" Clarissa Black - egz. recenzencki od PNGiSAM; przeczytany, czeka na recenzję - całkiem fajna młodzieżówka, idealna na podróż samolotem... ;)
2. "Pustułka" Katarzyna Berenika Miszczuk - egz. recenzencki od Redakcji Essentii, otrzymany dzięki GW Foksal; już zdążyłam zacząć lekturę, póki co zapowiada się ciekawie!
3. "Ja, potępiona" Katarzyna Berenika Miszczuk - efekt promocji w Empiku
4. "Ja, anielica" Katarzyna Berenika Miszczuk - Kupiona na zeszłorocznym Literackim Sopocie, w końcu doczeka się lektury :)
5. "Ja, diablica" Katarzyna Berenika Miszczuk - również zakupione na wyprzedaży w Empiku
6. "Fangirl" Rainbow Rowell - ebook od Wydawnictwa Otwartego; przeczytany, recenzja także zapewne wkrótce :)

Oprócz tego, udało mi się nawiązać współpracę z wydawnictwem Colorful Media, czego efektem był najnowszy English Matters, numer 53, o którym więcej przeczytacie TUTAJ :)


Co Was zainteresowało z powyższych? Jak tam Wasze plany czytelnicze na sierpień?