Autor: Rebecca Donavan
Wydawnictwo: Feeria Young
Dawniej Cal, Rae, Richelle i Nicole stanowili nierozłączną paczkę. Rozumieli się doskonale, spędzali ze sobą czas każdego dnia. Ale dzieciństwo ma to do siebie, że kończy się zbyt szybko. Tak teź było w ich wypadku - każde z nich poszło we własną stronę, każde zadecydowało, że chce robić w życiu coś innego. Łatwo więc wyobrazić sobie zdziwienie Cala, kiedy nagle widzi w ulubionej kafejce, daleko od rodzinnego miejsca, swoją przyjaciółkę z dzieciństwa - Nicole. Jednak swoim zachowaniem zupełnie nie przypomina nieśmiałej, cichej i wystraszonej dziewczynki, jaką znał z dzieciństwa. Nyelle (bo tak nazywa się nieznajoma) jest pełna pozytywnej energii i szalonych pomysłów. Pragnąc odkryć tajemnicę z przeszłości, Cal coraz bardziej zaznajamia się z dziewczyną. Co się stało z Nicole? Kim tak naprawdę jest Nyelle?
"Tyle razy rozmyślałam o decyzji, którą kiedyś podjęłam, zastanawiając się, co by było, gdybym postąpiła wtedy inaczej? Kim byłabym dzisiaj? Jak wyglądałoby moje życie? A co, jeśli..."
Lektura książek Rebecci Donavan zapadła mi w pamięć jako lekcja życia - w trylogii "Oddechy" autorka zawarła tyle niesamowitych wartości, że gdy czas było pożegnać się z historią Emmy i Evana, czułam naprawdę wielki żal. Stąd też, w kolejnej powieści tej autorki, "Co, jeśli..." pokładałam ogromne nadzieje. Liczyłam, że książka, chociaż tak odmienna tematyką, będzie przypominać mi moje niedawne spotkanie z trylogią "Oddechy". Czy więc "Co, jeśli..." sprostało moim wymaganiom?
Historia Cala i Nyelle rozpoczyna się niezbyt obiecująco. Tak jak w "Powodzie by oddychać" akcja książki wciągała czytelnika w świat głównych bohaterów niemal od pierwszego zdania, tak w tej powieści, na rzeczywisty rozwój fabuły trzeba sobie chwilę poczekać. Niestety, był to pierwszy element, na jaki zwróciłam uwagę - być może przez niego, przy dalszej lekturze tej powieści, cały czas przyrównywałam tę historię do trylogii "Oddechów". I być może dlatego "Co, jeśli..." przypadło mi do gustu o wiele mniej.
Cal był postacią, do której, niemal do samego końca nie byłam przekonana. Wydaje mi się, że autorka popełniła błąd, wprowadzając go jako narratora. O wiele lepiej, moim zdaniem, w tej roli sprawdziłaby się Nyelle, która, jak mi się zdawało, mogłaby poprowadzić tę historię o wiele ciekawiej. Rozumiem jednak, że Rebecca Donavan chciała po prostu umożliwić czytelnikowi odkrywanie całej tajemnicy wraz z głównym bohaterem, dlatego to małe niedociągnięcie jestem jej jeszcze w stanie wybaczyć.
"Wyrzuty sumienia to przebiegłe bestie. Ranią głęboko, a kiedy rana już się zabliźnia, posypują ją solą."
Trudno mi jednak nie wypomnieć autorce stylu prowadzenia narracji. Główny bohater, bardziej niż ciekawić czytelnika własnymi domysłami i przypuszczeniami na temat nieznajomej, raczej przez większość książki zanudzał swoimi gdybaniami i zachwytami nad Nyelle. Niestety, zabrakło mi w tej książce charakterystycznego stylu pisania, jakim posługiwała się Rebecca Donavan w trylogii "Oddechy" - tam potrafiła wzbudzić w czytelniku wiele emocji. Od strachu i przerażenia, poprzez smutek i złość, po bezgraniczną radość.
Całkowicie rozczarowało mnie zakończenie historii. Zwłaszcza, że zaczęłam się go domyślać w połowie książki. Nie było w nim nic zaskakującego, nic, co by mnie wzruszyło, poruszyło, lub sprawiło, że o tej powieści myślałabym jeszcze przez długi czas po zakończeniu lektury, jak to miało miejsce w przypadku trylogii "Oddechów". Autorka, moim zdaniem, poszła na łatwiznę, a schematyczność końcówki lektury tylko to potwierdza.
Jedyny element w tej książce, który tak naprawdę uratował tę powieść, to kreacja Nyelle. Jej historia jest niesamowicie intrygująca, podobnie, jak wszystko co robi. Przez jej ogrom energii, szalonych pomysłów i radość, jaką czerpie z rozweselania innych stała się moją ulubioną bohaterką w całej historii. Jednocześnie, po prostu nie sposób było nie zainteresować się jej losem i być może dlatego, książki nie spisuję kompletnie na straty.
Niestety, muszę przyznać, że "Co, jeśli..." w żaden sposób nie przypomina cudownej trylogii tej autorki, którą tak mocno pokochałam. Pomysł Rebecci Donavan może i był dobry, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. A szkoda, bo po tylu pozytywnych opiniach i obiecujących zapowiedziach liczyłam na coś zdecydowanie lepszego. Jak widać, mocno się przeliczyłam.
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria
Już dawno na mojej liście "must have" :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Insane z przy-goracej-herbacie.blogspot.com
Ja najpierw planuję sięgnąć po serię "Oddechy" tej autorki, gdyż gdzie nie spojrzę to widzę nad nią zachwyty :)
OdpowiedzUsuńSzkoda że się zawiodłaś. Ja czytałam większość dobrych opinii na temat tej książki i przyznam, że moje wymagania względem tej książki są dosyć spore. Mam nadzieję że nie sprawi mi zawodu. A z serii "Oddechy" czytałam tylko pierwszy tom, który niezwykle mnie oczarował.
OdpowiedzUsuńBardzo chcę przeczytać tą pozycję :)
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie :)
http://poczytajmycos.blogspot.com/
O MATKO! Mam wrażenie, że jesteś pierwszą osobą, która podziela moje zdanie co do tej pozycji. Uwielbiam serię Oddechy, a ta pozycja wydała mi się trochę jej kopią? Nie przekonała mnie i jestem nieco rozczarowana :/
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę, że ktoś w końcu podziela moje zdanie! :D Zdecydowanie to nie jest poziom, jaki autorka zaprezentowała w serii "Oddechy", niestety :(
Usuń