Książka
Tytuł: Gwiazd naszych wina
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
"Miliony fanów, dwa lata na listach bestsellerów, a wreszcie ekranizacja. Kto by się tego spodziewał po ambitnej powieści o dwojgu młodych ludzi, którzy spotykają się w grupie wsparcia dla chorych nastolatków. Dziewczyna o imieniu Hazel, która ma szesnaście lat i nowotwór, poznaje tam Augustusa, niewiele starszego od siebie chłopaka. Ich wspólna historia nikogo nie pozostawia obojętnie."
John'a Green'a nie trzeba chyba nikomu przedstawiać - nagrodzony licznymi nagrodami autor, oraz właściciel popularnego wideobloga, który prowadzi wraz z bratem Hankiem. Aktualnie mieszka w Indianapolis, razem z żoną i dziećmi.
Życie Hazel nigdy nie było zbyt ciekawe - chora na raka tarczycy, z przerzutami do płuc od kiedy skończyła trzynaście lat, wycofana z wszelkiego życia towarzyskiego nastolatka, która nałogowo ogląda American's Next Top Model. Mama dziewczyny w końcu decyduje, że Hazel ma zacząć żyć jak normalna nastolatka i zapisuje ją na zajęcia grupy wsparcia. Podczas jednych ze spotkań, dziewczyna poznaje tam Augustusa, chłopaka w swoim wieku, który rozpoczyna nowy etap w życiu Hazel.
Choroby, a zwłaszcza te nowotworowe czasami przewijały się w książkach, które czytałam i nigdy jakoś specjalnie mi nie przeszkadzały. Kiedy jednak miałam się zabrać za "Gwiazd naszych wina", którego tematyka (jakby nie patrzeć) to głównie nowotwór, czyli bardzo przykra sprawa, miałam złe przeczucia. Do tego, wiedziałam już, że styl pisania pana Green'a jest miejscami nieco "płaczogenny" więc bałam się, że wbrew opisowi, zamiast ambitnej książki, wyjdzie z tego po prostu tani wyciskacz łez. Nic bardziej mylnego! John Green stworzył zupełnie inny rodzaj powieści, niż bym się mogła spodziewać - wzruszający, zabawny, a przede wszystkim prawdziwy.
Już od początku książki, można było poczuć klimat, który, zdaje mi się, potrafi wykreować tylko John Green. Mimo, że o bohaterach na początku nie wie się nic, to po jednej stronie, miałam wrażenie jakbym znała ich od zawsze. A przynajmniej Hazel. Łatwość, z jaką polubiłam główną bohaterkę, a potem niemal utożsamiałam się z nią, dosłownie mnie przerażała.
Augustus to dosłownie jeden z najbardziej niesamowitych bohaterów, o jakich kiedykolwiek miałam przyjemność czytać. Był szczery do bólu, zabawny, a jego anegdoty spisałam sobie nawet na kartce. Czasami myślę, że tak jak literaturze potrzebni są dobrze pisarze, tak książkom potrzebni są tacy bohaterowie. Bohaterowie, którzy nikogo nie pozostawią obojętnym.
Isaac cudownie uzupełniał powieść, a sposób, w jaki traktował swoją chorobę, chyba nawet umierającego napawałby optymizmem. Jego wewnętrzne dylematy, niedyskretne wtrącenia i po prostu - cudowny styl bycia, to coś, czego nie można zapomnieć.
Niewątpliwym plusem książki są dialogi. To, że zabawne to już pewne, ale przede wszystkim ambitne. Nawet te z pozoru zwykłe, codzienne, zawierają w sobie jakieś mądrości, co tylko potwierdza moją opinię, że bohaterowie mimo młodego wieku, przeszli naprawdę bardzo wiele - nie tylko fizycznie ale i psychicznie.
Zakończenie powieści kompletnie zwaliło mnie z nóg, nie miałam po nim ochoty na nic. I nie, nie z powodu smutku, jaki we mnie wywołało (chociaż to pewnie po części także) ale przede wszystkim dlatego, że takie historie zdarzają się każdego dnia, może nawet koło nas, a mimo to nie zauważamy ich. Można więc powiedzieć, że może po części nawet cieszę się z takiego rozwiązania i zakończenia tej historii - bo pozwoliło mi dostrzec drugą, tę mniej wesołą stronę nowotworu.
Książka ta jak najbardziej zasługuje na miano bestselleru, a moim zdaniem nawet na więcej. Jednak wydaje mi się, że nie z powodu historii, jaką opowiada, ale z powodu wniosków, jakie możemy z niej wyciągnąć.
Recenzja napisana także dla portalu literatura.juventum.pl
Książkę otrzymałam od portalu literatura.juventum.pl
Tytuł: Gwiazd naszych wina
Reżyseria: Josh Boone
Wytwórnia filmowa: 20th Century Fox
Obsada:
Hazel - Shailene Woodley
Gus - Ansel Elgort
Isaac - Nat Wolff
Ekranizacja "Gwiazd naszych wina" budziła już od początku zarówno radość (fanów książki) jak i kontrowersje (dotyczące autorów). Mimo wszystko, każdy, kto przeczytał książkę i zdawał sobie sprawę z jej fenomenu, wiedział także, że podobną popularnością cieszyć się będzie film. A także, że pojawi się na nim sporo tzw. "pseudofanów" (lub jak ja wolę - żółtodziobów :)) którzy nie zapoznawszy się nawet z książką, przyszli na film tylko po to, bo po prostu był wokół niego wielki szum.
Bez bicia przyznaję się, że ja także poszłam na film kompletnie nieprzygotowana, nie zapoznawszy się uprzednio z książką. Bolało mnie to jak nie wiem co, a na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że naprawdę byłam (dosłownie i w przenośni) zawalona innymi powieściami i "Gwiazd naszych wina" jakoś umknęło mi w ich natłoku.
Mimo wszystko, już od początku historii wciągnęłam się w nią niesamowicie, na tyle, że dosłownie śmiałam się na głos z (nawet tych najgłupszych!) żartów i płakałam chyba najgłośniej na sali (mówię poważnie, chlipałam tak, że w pewnym momencie, czułam, że to aż śmieszne!). Kompletnie oczarował mnie klimat filmu, aktorzy, wydarzenia, dialogi (które wtedy słyszałam po raz pierwszy) i przede wszystkim - autentyczność filmu. Cały czas miałam wrażenie, że sceny są naprawdę "z życia wzięte" i tylko ukryta kamera je filmuje - co tylko dowodzi świetnej gry aktorskiej.
No właśnie, przechodząc do aktorów - czy tylko ja, po późniejszym zapoznaniu się z lekturą miałam wrażenie, że idealnie ich dobrali? Być może jest to zasługa schematu film-książka, ale mimo wszystko lepiej nie mogłabym obsadzić głównych bohaterów.
Shailene Woodley świetnie odnalazła się w roli Hazel. Miała ciekawą mimikę twarzy - czasami mimo tego, że nic nie mówiła, potrafiła doskonale pokazać emocje bohaterki.
Ansela Elgorta w roli Gusa nie może chyba nic pobić. On z kolei, przypominał mi książkowego bohatera, przede wszystkim z głosu, który wydawał się być szczery i wiecznie wesoły.
Podobały mi się także sceneria, szczególnie ta w Amsterdamie. Piękna rzeka, słynna kolacja w restauracji... Wszystko prezentowało się świetnie i było dopięte na ostatni guzik.
Właściwie, nie mam już nic do dodania, bo wszystko co chciałam, napisałam. Może tylko, zabrakło mi wspomnienia o dawnej miłości Gusa, ale to mały minus, dosłownie tonący w morzu plusów. Może także dlatego, że jestem dziewczyną, ta historia poruszyła mną bardziej, jednak nie zmienia to faktu, że każdy powinien się z nią zapoznać - bo pokazuje trudną walkę z chorobą, w przystępny, wzruszający i zabawny sposób.
Mimo wszystko, już od początku historii wciągnęłam się w nią niesamowicie, na tyle, że dosłownie śmiałam się na głos z (nawet tych najgłupszych!) żartów i płakałam chyba najgłośniej na sali (mówię poważnie, chlipałam tak, że w pewnym momencie, czułam, że to aż śmieszne!). Kompletnie oczarował mnie klimat filmu, aktorzy, wydarzenia, dialogi (które wtedy słyszałam po raz pierwszy) i przede wszystkim - autentyczność filmu. Cały czas miałam wrażenie, że sceny są naprawdę "z życia wzięte" i tylko ukryta kamera je filmuje - co tylko dowodzi świetnej gry aktorskiej.
No właśnie, przechodząc do aktorów - czy tylko ja, po późniejszym zapoznaniu się z lekturą miałam wrażenie, że idealnie ich dobrali? Być może jest to zasługa schematu film-książka, ale mimo wszystko lepiej nie mogłabym obsadzić głównych bohaterów.
Shailene Woodley świetnie odnalazła się w roli Hazel. Miała ciekawą mimikę twarzy - czasami mimo tego, że nic nie mówiła, potrafiła doskonale pokazać emocje bohaterki.
Ansela Elgorta w roli Gusa nie może chyba nic pobić. On z kolei, przypominał mi książkowego bohatera, przede wszystkim z głosu, który wydawał się być szczery i wiecznie wesoły.
Podobały mi się także sceneria, szczególnie ta w Amsterdamie. Piękna rzeka, słynna kolacja w restauracji... Wszystko prezentowało się świetnie i było dopięte na ostatni guzik.
Właściwie, nie mam już nic do dodania, bo wszystko co chciałam, napisałam. Może tylko, zabrakło mi wspomnienia o dawnej miłości Gusa, ale to mały minus, dosłownie tonący w morzu plusów. Może także dlatego, że jestem dziewczyną, ta historia poruszyła mną bardziej, jednak nie zmienia to faktu, że każdy powinien się z nią zapoznać - bo pokazuje trudną walkę z chorobą, w przystępny, wzruszający i zabawny sposób.
__________________
To by było na tyle :) Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam ;) A co Wy sądzicie o ekranizacji i książce?
Wszyscy w kółko o tym mówią. Więc co zrobiłam jakiś tydzień temu? No ba - kupiłam książkę :P
OdpowiedzUsuńNie czytałam książki nie oglądałam filmu . Musze koniecznie to nadrobić ;)
OdpowiedzUsuńKocham wszystkie książki Greena, ale "Gwiazd naszych wina" to prawdziwa torpeda. Ona dosłownie zmiażdżyła moje serce, duszę i wszystko inne co miało jakiekolwiek znaczenie, pozostawiając mnie w stanie kompletnego otępienia. Już nawet nie pamiętam ile emocji, łez, zdrowia i paczek chusteczek higienicznych kosztowała mnie ta książka. Ekranizacji niestety jeszcze nie widziałam. Cały czas przekładają jej premierę w moim mieście :/ Ale koniecznie muszę zobaczyć. Zwłaszcza po tych wszystkich pozytywnych opiniach!
OdpowiedzUsuńUwielbiam 'Gwiazd naszych wina". Jedna z moich ulubionych książek.
OdpowiedzUsuńBardzo chcę przeczytać tę książkę... Ostatnio nawet ją kupiłam dla koleżanki na imieniny, ale niestety z dnia na dzień i nie miałam możliwóści jej przeczytać. Teraz muszę czekać aż ona to zrobi i mi pożyczy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Ja poczekam az szum wokół tej książki/filmu opadnie wtedy po nia sięgnę
OdpowiedzUsuń