piątek, 6 listopada 2015

"Pójdziesz do papierowych miast i nigdy już nie powrócisz..."

Tytuł: Papierowe miasta
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las

Quentin Jacobsen, to osiemnastoletni chłopak, które nie wyróżnia się niczym spośród swoich rówieśników. Chodzi do liceum, ma normalną, kochającą rodzinę i dwójkę najlepszych kumpli. A sensem jego życia jest niejaka Margo Roth Spiegelman. Dziewczyna, w której Q zakochał się już w dzieciństwie, kiedy byli przyjaciółmi, a z którą stopniowo tracił kontakt od czasu, kiedy zaczęli dorastać. Jego uczucia względem Margo nigdy się jednak nie zmieniły i kiedy pewnego wieczoru, dziewczyna przychodzi do Q w stroju nindży, jednocześnie chcąc go namówić na nocną wyprawę, chłopak decyduje się towarzyszyć Margo. Następnego ranka, po powrocie z "misji" okazuje się, że dziewczyna znika. Q, zaniepokojony o nią, rozpoczyna poszukiwania, podczas których dowie się, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje, a ludzie potrafią być zupełnie odmieni od naszych wyobrażeń...

Słysząc nazwisko John Green, niemal oczami wyobraźni widzimy empikowe półki z bestsellerami, na których, niczym jedna wielka armia, stoją po kolei wszystkie dzieła autora. Co tu dużo mówić - ten autor zdecydowanie należy do jednego z najbardziej rozpoznawalnych pisarzy literatury młodzieżowej, a jego książki cechuje nieprawdopodobna ilość humoru i życiowych refleksji, zwłaszcza tych związanych z dorastaniem, przemijaniem, przyjaźnią i miłością. Myślę też, że wielu z nas zdaje sobie sprawę, że kto raz zaczął przygodę z książkami Pana Zielonego, zawsze ją kończy, niezależnie od tego, czy ta podróż rozpoczęła się z pozytywnym czy z negatywnym skutkiem. Jeśli o mnie chodzi, zdecydowanie padło na to pierwsze, bo Gwiazd naszych wina do tej pory dumnie prezentuje się na półce i nie zanosi się na to, żeby szybko z niej zniknęło. Papierowe miasta zacząć więc musiałam, no bo przecież całą kolekcję książek tego autora zebrać trzeba i koniec. Jaki okazał się skutek kolejnej przygody z John'em Green'em - pozytywny czy negatywny?

Są takie książki, które czyta się trochę pod presją otoczenia i znajomych, którzy to pod niebiosa zachwalają pozycję, a my czytamy parę stron, kręcimy nosem, uśmiechamy się do "zachwalających", kiwając głową, chociaż tak naprawdę myślimy "co w tym takiego świetnego?". Ale czytamy dalej, bo może im bardziej wkręcimy się w historię, tym ciekawsza, bardziej złożona nam się wyda. I jest dobrze, kiedy tak się stanie. Gorzej, kiedy do skończenia książki pcha nas jedynie nadzieja na to, że będzie lepiej. A finalnie i tak okazuje się, że lepiej nie było. Właśnie takim typem książki okazały się "Papierowe miasta" i czuję się dziwnie, gdy pośród tylu peanów pochwalnych napiszę - niestety, ale tym razem, jeśli o moje oczekiwania względem lektury chodzi, pan Green zdecydowanie się nie popisał.

Historia Margo i Quentina, to historia rodem z wielu młodzieżówek, jednak, co ciekawe, wcale nie to jest największym minusem powieści. Mimo wszystko, miałam nieodparte wrażenie, że Papierowe miasta to taka trochę bardziej nieudolna wersja Szukając Alaski. Zbuntowana dziewczyna, w której zakochuje się nieśmiały, aczkolwiek wyjątkowy (pod względem charakteru oczywiście) chłopak. I na ich drodze stają różnorodne komplikacje do tego, by być razem. Tyle tylko, że finał obu tych historii jest trochę inny. Brzmi podobnie? Dla mnie bardzo.

"Tak trudno jest odejść - dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem."

Kolejnym minusem powieści był fakt, że przez znaczną część trwania akcji... tak naprawdę akcji nie było. A przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Tak jak poprzednie książki autora, były wypełnione wielką ilością humoru, życiowych refleksji i przemyśleń, które rekompensowały czytelnikowi znaczny brak wartkiej fabuły, tak w Papierowych miastach zabrakło tego "greenowskiego" sposobu pisania, więc, mówiąc krótko, po prostu wynudziłam się podczas lektury.

Bohaterowie powieści, jak zwykle oryginalni i nietuzinkowi, stanowili chyba najciekawszy element lektury. Q, który z natury był raczej chłopakiem przeciętnym i nie szukał rozgłosu, idealnie nadawał się na narratora powieści - cichy, można powiedzieć, że całkiem skryty, ale jednak czujny obserwator, który uważnie śledzi poczynania innych. Poza tym, był świetnym przyjacielem, a fakt, że biorąc pod uwagę wiek, myślał nad wyraz dojrzale, tylko sprawiała, że trudno było nie odczuwać w stosunku do niego naturalnej sympatii.

Margo natomiast, mimo iż miejscami była postacią intrygującą, ze względu na charakter, ale także zachowanie, potrafiła także być niezwykle irytująca, zwłaszcza wtedy, kiedy miałam wrażenie, że robi wszystko dokładnie tak, aby skomplikować życie dosłownie wszystkim. Po skończeniu lektury, doszłam jednak do wniosku, że mimo wszystko, jak to bohater literacki, miała swoje wady i zalety, na pewno natomiast była wykreowana bardzo realistycznie, co sprawiło, że miejscami łatwo było się z nią utożsamiać i rozumieć jej wybory, czasami zaś, czytelnik mógł odczuwać jedynie irytację, jeśli chodzi o jej nieprzemyślane zachowanie.

"Margo zawsze kochała tajemnice. [...] Nigdy nie opuszczała mnie myśl, że być może kochała je tak bardzo, że sama stała się tajemnicą."

Zakończenie powieści, jak przeczuwałam, odbyło się w typowo "greenowskim" stylu, czyli przepełnione było refleksjami i melancholią, a także niewyjaśnionymi sprawami. Muszę jednak przyznać, że biorąc pod uwagę całość, to chyba właśnie to zakończenie spodobało mi się najbardziej i znacznie podwyższyło moją opinię o książce. I mimo że pozycja raczej nie zalicza się do grona moich książkowych ulubieńców, to ostatnie strony z ich może nieco trudnym do zrozumienia, ale jednak prawdziwym przesłaniem pokazały, że John Green przemycił nieco swoich refleksji do tej powieści, ukazując ją, chociaż przez chwilę, w trochę innym świetle.

"Każdy z nas zaczyna życie jako wodoszczelny okręt. Ale potem przydarzają się nam różne rzeczy - ludzie nas opuszczają albo nas nie kochają, albo nas nie rozumieją, albo my ich nie rozumiemy, więc tracimy, przegrywamy i ranimy się wzajemnie. I okręt zaczyna miejscami pękać. No, a kiedy okręt pęka, koniec staje się nieunikniony."

Mimo że Papierowe miasta nie mogą się nawet równać fenomenowi Gwiazd naszych wina, to w pewnym stopniu jednak je przypominają. Niestety, mam nieodparte wrażenie, że z każdą przeczytaną książką tego autora, jest tylko gorzej, co każe mi przypuszczać, że albo ja wyrastam powoli z tego typu powieści (czego bardzo sobie nie życzę, ale cóż poradzić?) albo po prostu ta książka jest wybitnie słaba (oby nie to drugie). Tak czy inaczej, historia Margo i Q nie zaskoczyła mnie w stopniu, w jakim spodziewałam się, że jest w stanie mnie zaskoczyć, biorąc pod uwagę opis i pozytywne opinie. Nie będę jednak zniechęcać Was do lektury, bo mam wrażenie, że Papierowe miasta to książka na tyle specyficzna, że jedni ją wielbią i chwalą pod niebiosa, drudzy kręcą nosem i mówią zdecydowane "nie", a trzeci (w tym ja), którym historia średnio się podobała, nie potrafią stwierdzić co tak konkretnie było w niej aż takiego złego. Jednak coś było na rzeczy i dlatego, jeśli o mnie chodzi, do lektury Papierowych miast prawdopodobnie nie wrócę.

"Świat pęka w szwach od ludzi, a każdego z nich możemy sobie wyobrazić, tylko że nieodmiennie tworzymy sobie o nich niewłaściwe wyobrażenia."

4 komentarze:

  1. Nie czytałam ani Gwiazd naszych wina, ani Papierowych miast i na pewno nie zamierzam. To nie są książki dla mnie, tak samo jak wszystkie inne młodzieżówki skupiające sie wokoło miłości. W najbliższym czasie jednak planuję jedną powieść Greena, ale nie dlatego, że mam ochotę, ale podjęłam się pewnej akcji i nie mogę na miejsce tejże powieści znaleźć nic lepszego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje mi się, że raczej z tego wyrosłaś. Mnie Gwiazd naszych wina też się niezwykle podobało i kupiłam jeszcze dwie książki tego autora. Wszystkie są tak naprawdę takie same, na jeden wieczór... I tyle ;)

    Pozdrawiam :) Przy gorącej herbacie

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam jeszcze nic greenowego i dopiero to planuję, ale jesteś kolejną osobą, której Papierowe Miasta się nie podobają. Tamta poprzednia narzekała również na to samo - brak wartkiej akcji i nudę przez całe czytanie, a jest dwa lata młodsza ode mnie, więc chyba jednak coś nie tak z książką :)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Papierowe miasta" wciąż czekają na przeczytanie, aż zdobędę w sobie siłę i postanowię wrócić z przepięknego świata fantastyki do świata obyczajówek.
    Zapraszam do mnie Moment for book

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Każdy, nawet najmniejszy na pozór ślad Twojej działalności na tym blogu znaczy dla mnie bardzo wiele - jest motywacją do dalszej pracy i działania, a czasami także do zmian i poprawy, więc dziękuję Ci za tę chwilę uwagi :)