czwartek, 5 listopada 2015

O metodzie prób, błędów i TEGO

Tytuł: Will Grayson, Will Grayson
Autor: John Green, David Levithan
Wydawnictwo: Bukowy Las

Dwóch Will'ów Greyson'ów do tej pory wiodło w miarę normalne życie z dala od siebie. Jednak pewnego dnia, ich ścieżki się krzyżują i to w całkiem nieoczekiwany sposób. Tak, dwóch nieznajomych o tym samym imieniu i nazwisku, zaczyna wieść nowe, idące w nieznanym kierunku życie. Życie, podczas którego Will pierwszy oraz Will drugi nauczą się, co tak naprawdę znaczy miłość i przyjaźń, oraz poświęcenie dla drugiej osoby.

"Interesujesz się kimś, kto nie może odwzajemnić twoich uczuć, bo nieodwzajemnioną miłość łatwiej przeżyć niż odwzajemnioną."

Myślę, że nie trzeba przedstawiać ani John'a Green'a ani Davida Leviathana żadnemu z Was - obaj pisarze to autorzy książek młodzieżowych, znanych i cenionych bestsellerów. I mimo że to raczej ten pierwszy zyskał w Polsce dużo większą popularność, to dość spory sukces powieści Każdego dnia pana Leviathana także mówi sam za siebie. Zaczynając lekturę, myślałam jedynie, że skoro każdy z nich osobna jest tak świetnym pisarzem, to co też może wyjść z połączenia pracy tej dwójki autorów? Okazuje się, że dzieło, które nijak kojarzy nam się z twórczością jednego bądź drugiego, a raczej z tanią historyjką dla młodzieży, która zdecydowanie nie przypadła mi do gustu.

"[...] masz wpływ na wybór swoich przyjaciół, masz wpływ na kształt swojego nosa, ale nie masz wpływu na kształt nosa swoich przyjaciół."

Co jest takiego złego w Will Grayson, Will Grayson? Z pozoru przecież, zapowiada się na świetną, oryginalną, emocjonalną pozycję, którą koniecznie trzeba mieć na swojej półce. Pamiętam radość, kiedy owa lektura trafiła w me ręce, bowiem nie tylko opis ogromnie skłaniał mnie do sięgnięcia po książkę, ale i świetna okładka, idealnie dopełniająca cykl "greenowskich" powieści, jak zwykle śliczna i oryginalna. Czar prysł jednak, kiedy po kilkunastu stronach książki po prostu nie byłam w stanie wciągnąć się w historię, niemal licząc strony, które pozostały mi do końca powieści.

Po lekturze, najpierw Papierowych miast, a następnie Willa Graysona, Willa Graysona nabrałam wątpliwości nie tylko dotyczące dalszej twórczości pana Zielonego, ale również Davida Leviathana, który już drugi raz rozczarował mnie swoją powieścią. Nie jestem pewna, co jest takiego irytującego w jego stylu pisania - czy wrażenie schematyczności, niemal nudy, które czuć już od momentu wprowadzenia jego postaci, czy słaby warsztat, jaki autor posiada, jednak zdecydowanie jego książkom czegoś brakuje, i to czegoś istotnego. Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że przede wszystkim praktyki w pisaniu, bo to, co trzeba Leviathanowi oddać, to pomysł i potencjał, którą czuć zarówno w Każdego dnia, jak i w Willu Graysonie, Willu Graysonie. Obawiam się jednak, że i jedno i drugie nie zostało jeszcze ani razu w stu procentach wykorzystane.

Nie ukrywam jednak, że w mojej opinii, obaj autorzy wybrali sobie naprawdę ciężkie tematy do przedstawienia, i może to był właśnie problem tej powieści? Wydaje mi się, że i Green i Leviathan po prostu nie podołali poprzeczce, jaką sobie postawili. Bowiem przedstawienie miłości, w różnych jej odcieniach (również tych homoseksualnych) wbrew pozorom nie należy do łatwych zadań, w szczególności, jeśli chcemy wpleść taki temat w fabułę powieści. I to w dodatku powieści YA, a więc takiej, która ma za zadanie przekazać nastolatkom ważne wartości, którymi powinni kierować się w życiu.

"Nie ma w tym nic obraźliwego. To po prostu cecha. Niektórzy są gejami, a niektórzy mają niebieskie oczy."

Jeśli zaś chodzi o samą fabułę powieści, to mimo że dość skomplikowana i skłaniająca do refleksji, niestety nie wciągnęła mnie i nie poruszyła na tyle, bym po lekturze powieści stała się bogatsza w jakiekolwiek przemyślenia. Pewna schematyczność lektury także mówi sama za siebie. Mam wrażenie, jakby to była powtórka z rozrywki, a więc ponowne wałkowanie tych samych tematów, które były zawarte w Papierowych miastach i Szukając Alaski. I o ile ta ostatnia bardzo mi się spodobała, ze względu na jej, oryginalny wówczas charakter, tak już kolejne powieści spod pióra pana Green'a były coraz gorsze, niestety. A szkoda, bo w Willu Graysonie, Willu Graysonie pokładałam naprawdę ogromne nadzieje.

Mimo wszystko, książka nie składała się jedynie z samych negatywnych aspektów. Warto było przebrnąć przez te niemal 300 stron, by doczekać bardzo emocjonalnego finału, który, co przyznam bez bicia się, powalił mnie na kolana i pozwolił ujrzeć historię (chociaż na chwilę) w trochę jaśniejszym świetle. Wspomniany w oryginalnym opisie "szalony i spektakularny musical", rzeczywiście był emocjonalną bombą, na którą czekałam całą powieść, a więc trochę za długo. Nie uratował on co prawda powieści, ale sprawił, że nie spisałam jej całkowicie na straty.

O bohaterach książki niewiele mogę powiedzieć, być może dlatego, że żaden z nich nie przykuwał szczególnej uwagi i nie był typem postaci, którego z chęcią wyjęłabym żywcem z książki i sprowadziła do realnego świata, jak to często zdarzało się w przypadku innych powieści Green'a. Jednak, chyba najbardziej oryginalną postacią był Cooper, który, chociaż z początku mało wyrazisty, z czasem coraz bardziej intrygował i rozśmieszał, stanowiąc bardzo ciekawą postać. Przez wiele cech, które co prawda różniło go od innych swoich rówieśników, ale jednocześnie czyniło jeszcze bardziej zabawną postacią, po prostu zżyłam się z jego tekstami i cudownym stylem bycia. Świetna, barwna osoba, która zdecydowanie nadawała książce nieco bardziej pozytywnego akcentu.

Mimo paru plusów książki i tych jej "jaśniejszych" stron, wciąż jednak obstawiam przy mojej negatywnej ocenie względem powieści. Will Grayson, Will Grayson to chyba jedno z największych rozczarowań książkowych w tym roku - zapowiadała się lektura, jakiej nie zapomnę przez całe życie i w sumie, tak się stało, chociaż w negatywnym tego słowa znaczeniu. Dawno bowiem tak bardzo nie wymęczyłam jakiejś powieści i dawno nie czułam tak przemożnej ochoty, by zamknąć książkę, odłożyć ją na półkę i nigdy do niej nie wracać. Naprawdę żałuje, że tym razem Green i Levithan zawiedli na całej linii, bo liczyłam, że z połączenia twórczości dwóch, tak znanych i cenionych pisarzy wyjdzie wielka emocjonalna bomba. Niestety, tak się nie stało i dlatego odradzam lekturę tej książki - chyba, że macie ochotę na banalną, do bólu schematyczną historię.

5 komentarzy:

  1. Ja zaczęłam ją czytać i jakoś po 50 stronach nie miałam sił by czytać ją dalej. Jakieś takie nieporozumienie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tej książce od razu powiedziałam "nie", a teraz mam jeszcze więcej argumentów, dlaczego nie będę jej czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam już masę negatywnych recenzji tej książki, dlatego też ją odpuszczam. Może kiedyś dam jej szansę :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Większość opinii jakie czytałam na temat tej książki, była negatywna. Twoja też taka jest, co utwierdza mnie tylko w przekonaniu że nie warto sięgać po ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam w sumie same negatywne recenzje tej książki. A i pana Greena mam już po dziurki w nosie...

    Pozdrawiam :) Przy gorącej herbacie

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Każdy, nawet najmniejszy na pozór ślad Twojej działalności na tym blogu znaczy dla mnie bardzo wiele - jest motywacją do dalszej pracy i działania, a czasami także do zmian i poprawy, więc dziękuję Ci za tę chwilę uwagi :)