piątek, 21 sierpnia 2015

[BOOK TOUR] Rozdarci między "może kiedyś", a "właśnie teraz"...

Tytuł: Maybe Someday
Autor: Colleen Hoover
Wydawnictwo: Otwarte

Sydney i Ridge stanowią idealny przykład na to, że nie zawsze to, czego pragniemy, jest tym, czego chcemy pragnąć.

Ona - będąca w stałym związku, zadowolona z życia studentka. On - muzyk, uwielbiający ponad wszystko grę na gitarze. Poznają się, kiedy pewnego dnia Ridge, sfrustrowany brakiem weny, by pisać teksty do swoich piosenek zauważa ją, nieznajomą z balkonu z naprzeciwka, która śpiewa do jego melodii. Ich znajomość rozkwita, kiedy Sydney, dowiedziawszy się o zdradzie chłopaka z jej najlepszą przyjaciółką, ląduje z całym swoim dobytkiem na chodniku, a Ridge, pod wpływem chwili, oferuje jej schronienie. Tak zaczyna się coś, nad czym już wkrótce nie będą umieli panować - uczucie, które nigdy nie powinno się narodzić...


Martwię się, że nasze uczucia to jedyna rzecz w naszym życiu, nad którą nie mamy kontroli.

Myślę, że Colleen Hoover znamy wszyscy, a nawet jeśli nie, z pewnością słyszeliście o takich tytułach jak chociażby Hopeless czy Losing Hope. Osobiście, mam za sobą już lekturę tej pierwszej i przyznaję, że autorka przeszła sama siebie w tworzeniu tej powieści - emocje, które odczuwamy podczas lektury, zostają z nami bowiem jeszcze na długi czas po jej skończeniu. Byłam ciekawa, czy z Maybe Someday będzie podobnie, czy był to może jednorazowy "popis" autorki. Bez wahania przyznaję jednak, że po lekturze powieści składam pani Hoover głębokie pokłony za tę cudowną, wzruszającą i piękną historię, jaką dane mi było poznać.

Nie cierpię swoich uczuć. I nie cierpię swoich wyrzutów sumienia. Jedne i drugie prowadzą ze sobą ciągłą wojnę, a ja nie jestem pewna, ku czemu powinnam się skłaniać.


Nie wiem, czy wiecie, ale do Maybe Someday utworzona została specjalna playlista z utworami Griffina Petersona, której można sobie posłuchać, skanując kod z początku powieści. Normalnie jakoś soundtracki do książek średnio mi pasują, zwłaszcza, że zawsze sama wybieram, jaką muzykę/piosenkę słucham do danej pozycji. Jednak w przypadku powieści Colleen Hoover wystarczył pierwszy utwór, bym przepadła na długie godziny - słuchając i czytając. Największe wrażenie wywarła na mnie chyba piosenka Maybe Someday - moim zdaniem najpiękniejsza i najlepiej oddająca treść powieści. Dalej z resztą męczę wszystkie piosenki pana Petersona, które już trafiły na moją playlistę z ukochanymi utworami <3

Wracając do treści książki, zakochałam się w niej z równie wielką łatwością, co w soundtracku do niej, co jest jednocześnie cudowne i nieco niepokojące. Kto by pomyślał, że historię Ridge'a i Sydney pochłonę w jeden dzień, zatracając się w świecie wykreowanym przez Colleen Hoover z każdą stroną coraz bardziej i bardziej? Jednak muszę Wam przyznać, że podobnie jak Sydney i Ridge nie potrafili kontrolować swojego rodzącego się uczucia, tak i ja nie potrafiłam nie zatracać się w tej książce coraz mocniej i mocniej.

Nauczyłem się jednak, że sercu nie można nakazać, kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce.

To, co najbardziej zachwyca w tej książce, to szczerość, z jaką Hoover obrazuje rodzące się uczucie, pomiędzy dwójką ludzi, którzy pragną jedynie być ze sobą, jednocześnie zdając sobie sprawę z brutalnej rzeczywistości, która na to nie pozwala. Sposób, w jaki pisarka ukazuje nam ich relację, dodatkowo rani także czytelnika, bo po pewnym czasie i on zdaje sobie sprawę z tego, jak trudne i skomplikowane jest uczucie pomiędzy tą dwójką. Mimo wszystko jestem niezmiernie wdzięcznie Colleen Hoover za tę powieść - bo podjęła temat na pozór prosty, ale jednak trudny do zobrazowania. Chodzi mi oczywiście o zdradę drugiej osoby i o konsekwencje, jakie ta zdrada za sobą niesie. 

W Maybe Someday dużo jest opisów bohaterów, ich uczuć, pragnień, wątpliwości i rozterek. Sydney poznajemy jako poukładaną dziewczynę, która za cel postawiła sobie skończyć studia. Ma przystojnego chłopaka, z którym wie, że ma szansę na dobrą przyszłość. Mieszka z najlepszą przyjaciółką, która wspiera ją w każdej sytuacji. Jedynym urozmaiceniem w tym poukładanym życiu są dla niej gitarowe "koncerty" nieznajomego z balkonu naprzeciwko. Sydney uwielbia je na tyle, że sama wymyśla słowa do stworzonych przez niego melodii. Ridge z kolei jest muzykiem, artystyczną duszą, który uwielbia pisać piosenki. Od ostatniego czasu dostał, jak sam określa, "blokadę twórczą" i nie potrafi już wymyślić tekstów do granych przez siebie melodii. Tak zaczyna się znajomość dwójki osób, które, bardziej niż przypuszczają, potrzebują siebie nawzajem.

Chcemy być wolni, żeby móc się kochać, ale na przeszkodzie stoją nam nieodpowiedni czas i lojalność. Oboje wiemy, czego chcemy, ale nie wiemy, jak to osiągnąć. Czy raczej: kiedy to osiągnąć.

Mówiąc szczerze, nie czytałam jeszcze takiej powieści, która byłaby tak prawdziwa, życiowa, piękna, wzruszająca i szczera zarazem. Maybe Someday to książka, w której pełno jest sprzeczności, niesprawiedliwości, bólu i łez, ale pełno jest też wzruszeń, śmiechu, radości i nadziei, która, raz bardziej, raz mniej, ale wciąż tli się w bohaterach, nadając ich życiu zupełnie inny tor. To powieść, która trafia do samego serca, a może nawet i jeszcze głębiej. Dopiero po jej skończeniu można w pełni zrozumieć złożoność ludzkich emocji, naszych pragnień, różnicy między tym, czego chce serce, a tym, co podpowiada rozum.


Kiedy ostatniej nocy trzymałem ją za rękę, uświadomiłem sobie, że nic na tym świecie nie powstrzyma mojego serca od tego, by czuło to, co czuje.

Nigdy nie przypuszczałabym, że Maybe Someday będzie emocjonalną bombą, po której będę zbierać szczękę z podłogi. Opowieść, do bólu prawdziwa i szczera, pełna tego, czego w większości książek młodzieżowych brakuje - realizmu. Colleen Hoover ponownie udowodniła w tej powieści, że nie tylko potrafi pisać książki, ale że potrafi nimi także złamać serce na tysiące małych kawałków. Brak mi słów, by opisać, co czuję po lekturze tej pozycji, bo mam wrażenie, że w życiu nie czułam tylu emocji na raz, jak w tej chwili, po skończeniu Maybe Someday. Jeśli odkładacie lekturę tej cudownej książki,  nie macie czasu na wypad do księgarni, cały czas myśląc "może kiedyś", to zdecydowanie czas, żebyście w końcu przezwyciężyli wszelkie wątpliwości, przestali rozważać wszystkie "za" i "przeciw" i zamienili "może kiedyś" na "właśnie teraz".

Maybe Someday dostałam w ramach akcji BOOK TOUR, więc jeśli ktoś chciałby również zapoznać się z tą książką i wziąć udział w akcji, to zapraszam do posta TUTAJ, gdzie znajduje się regulamin i wszystkie szczegóły :)

13 komentarzy:

  1. Cudowna książka. Nic dodać nic ująć.

    http://secondlife-books.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Na razie za mną tylko "Hopeless" tej autorki. Ale tę też chcę przeczytać :)

    Insane z http://przy-goracej-herbacie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli lubisz "Hopeless" to tę pozycję z pewnością także pokochasz ;)

      Usuń
  3. Zgadzam się - książka jest bardzo dobra. Podobała mi się bardziej niż"Hopeless" i "Losing Hope". ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede mną jeszcze "Losing Hope", ale mimo iż kocham Holdera, to Ridge zdecydowanie wygrywa ten pojedynek :D <3

      Usuń
  4. Też jestem zakochana w "Maybe Someday", też pochłonęłam ją w jeden dzień i też towarzyszył mi przy tym absolutnie urzekający soundtrack Griffina Petersona <3 Co tu dużo mówić - chyba jesteś moją bratnią duszą :D A tak całkiem serio, którą z piosenek lubisz najbardziej? Bo ja muszę przyznać, że "I'm in trouble" i "Hold on to you" po prostu skradły moje serce <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba? :D Ja już dawno odkryłam, że jesteśmy bratnimi duszami, bo coś mi tu od razu nie pasowało - uwielbiamy te same książki, postaci itp. <3 Dobrze wiedzieć, że i w sprawie MS się zgadzamy :D Tak naprawdę wszystkie piosenki Griffina mają coś w sobie, poza tym on jest dla mnie idealnym Ridge'm <3 Ale masz rację - "I'm in trouble" jest po prostu cudowna, ja jeszcze kocham "Maybe Someday" ;)

      Usuń
  5. Chyba potrzeba mi takiej emocjonalnej bomby ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety to nie jest książka dla mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Książka nie dla mnie, ale popieram ideę, jaką jest BookTour. Świetny pomysł na zintegrowanie blogerów :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Książka jest po prostu niesamowita, jak wszystkie powieści Colleen Hoover bez wyjątku (jak do tej pory). Na razie przeczytałam 5: "Hoopless", "Losing Hope". "Pułapka uczuć, "Nieprzekraczalna granica" i własnie "Maybe Someday".Wszystkie są absolutnie genialne :) Już się nie mogę doczekać Polskiej premiery "Ugly Love". Pozdrawiam.

    houseofreaders.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Każdy, nawet najmniejszy na pozór ślad Twojej działalności na tym blogu znaczy dla mnie bardzo wiele - jest motywacją do dalszej pracy i działania, a czasami także do zmian i poprawy, więc dziękuję Ci za tę chwilę uwagi :)